IPN BU 1554, t. 48, k. 26 - 30
Dnia 9.04.1946 r.
Sprawa nr 81/46.
Łazor Hryhorij
pseudonim „Chruszcz” – aresztowany przez WP i MO – zwolniony z więzienia.
Protokół
Personalia:
Łazor Hryhorij, ur. 2.02.1923 r. we wsi Limna, powiat Przemyśl, grekokatolik, Ukrainiec, 3 klasy szkoły powszechnej, żonaty, zamieszkały we wsi Limna.
Sprawa:
W dniu 2.03.1946 r. we wsi Krajna powiat Przemyśl został schwytany Łazor Hryć przez WP i MO z Birczy. Po 1-miesięcznym pobycie w areszcie w Birczy i Przemyślu zwolniono go.
W dniu 7.04.1946 r. SB zatrzymało go w celu przesłuchania.
Zeznania:
Od najmłodszych swoich lat aż do 1941 roku pracowałem w gospodarstwie ojca a częściowo chodziłem na zarobek do miejscowego folwarku. W czasie okupacji niemieckiej pracowałem w rejonowej mleczarni w Birczy. Do OUN wstąpiłem jesienią 1943 r. i przyjąłem sobie wtedy pseudonim „Borys”. Pełniłem wówczas funkcję kuriera, a zwierzchnikiem moim był „Bohdan”. Od maja 1945 r. byłem kuszczowym informatorem aż do mojego aresztowania.
W dniu 2.03.1946 r. około 15 żołnierzy WP na czele z nieznanym mi porucznikiem aresztowało mnie we wsi Krajna u gospodarza Pawła Kowalczyka, byłego stanicznego. Wieczorem 1.03.1946 r. przybyła do wsi Limna druhna „Bohdanna”, która pod ochroną jednego roju strzelców transportowała leki. Następnego dnia rano ona zwróciła się do kuszczowego „Stawura”, żeby ktoś pokazał jej drogę na „Polanę” (progalina między wsią Trójca a wsią Tysowa – uwaga śledczego). Ponieważ w pobliżu nie było nikogo, ja ze „Stawurem” postanowiliśmy pokazać jej drogę.
W dniu 2,03.1946 r. o godzinie 7-ej zaszliśmy do wsi Krajna i wstąpiliśmy do gospodarza Kowalczyka Pawła, żeby zapytać o sytuację w terenie. Kowalczyk zaraz znalazł nam człowieka, który poprowadził rój dalej, a ja ze „Stawurem” pozostaliśmy u Kowalczyka. W tym czasie ziemia była pokryta śniegiem i na niej pozostały ślady. Wkrótce do Kowalczyka przyszło jeszcze dwóch mężczyzn ze wsi Grąziowa, którzy ukryli się we wsi Krajna przed wysiedleniem, które wtedy odbywało się w Grąziowej. Jak ci ludzie się nazywali, dokładnie nie wiem. Wiem tylko, że jeden z nich to krawiec, a drugi szewc. Po krótkim pobycie w chacie ja, „Stawur”, szewc i krawiec zaczęliśmy grać w „tysiąca”. Po jakichś 15 minutach matka Kowalczyka zauważyła, jak żołnierze WP okrążali jej chatę.
Tego dnia żołnierze szli dwoma grupami w kierunku na wieś Limna. Jedna grupa szła w górny koniec wsi, a druga w dolny. Grupa, która szla w dolny koniec wsi Limna trafiła na nasz ślad i idąc śladem zaszła do naszej chaty, gdzie graliśmy w karty. Gdy zobaczyliśmy, że chata już jest okrążona i nie można z niej uciekać, postanowiliśmy schować się w słomie na strychu. Ja, „Stawur”, krawiec i brat gospodarza Wołodymyr schowaliśmy się do kryjówki w słomie nad stajnia, a szewc już nie zdążył wyleźć na strych, dlatego schował się za drzwiami stajni. Sam gospodarz już nie chował się, ponieważ mając lat 40 posiadał dokumenty rejestracyjne. Zaledwie wleźliśmy w słomę, już Polacy z krzykiem weszli do chaty, pytając, gdzie są banderowcy, którzy tutaj weszli, bo ślad prowadzi do tej chaty.
Gospodarz tej chaty powiedział, że u niego nie ma banderowców. Wtedy Polacy zaczęli robić rewizję, którą prowadził sam porucznik i jeden milicjant z MO w Birczy. Na strychu milicjant zaczął krzyczeć „banderowcy wyłazić”. Pierwsze ze słomy wylazł brat gospodarza Wołodymyr, następnie krawiec, za nim ja, a na samym końcu „Stawur”. Wszystkich nas ze strychu zaprowadzili do chaty i zaczęli przeprowadzać rewizję osobistą. W tym czasie do chaty weszło 10 żołnierzy WP. Przy rewizji odebrano mnie należący do mojej żony ręczny, srebrny zegarek. Przy rewizji pytali nas, kto zamordował 28.02.1946 r. 4-ch cywilnych Polaków. żołnierze uważali mnie za banderowca, który przyszedł z lasu. Potem z tej chaty 5-ciu żołnierzy poprowadziło nas do wsi Limna. Po drodze krzyczeli do nas: „Kurwa wasza mać banderowcy, już my was połapali”. We wsi Limna na gościńcu koło Worobełyka zatrzymaliśmy się i do naszej dołączyła druga grupa WP, która zeszła z górnego końca wsi. Po spotkaniu obu grup WP rozpoznał mnie jeden milicjant z Birczy, który powiedział do mnie: „Dostałem cię skurwysynu w swoje ręce!” Ja wtedy zacząłem prosić, żeby mnie wypuścili, że ja nic nie wiem, i dlaczego mnie aresztowano. Następnie powiedziałem, że mieszkam z jednym Polakiem ze wsi Grąziowa we wsi Limna u Sawczaka Mykoły. Ten Polak nazywa się Józko; jego nazwiska sobie nie przypominam. Wtedy sierżant i jeden żołnierz poszli ze mną do chaty, gdzie mieszkał wspomniany Józko. W chacie zastaliśmy 6-ciu żołnierzy WP, którzy pili wódkę otrzymaną od Józka. Józko prosił, żeby mnie puścili, zapewniał, że ja nie jestem niczemu winny, ale daremnie. Mnie i jeszcze 10 innych aresztowanych Ukraińców prowadzili przez wieś Krajna do Birczy. We wsi Krajna Polacy wstąpili do Pawła Kowalczuka i chcieli zabrać jego córkę, ale jej nie zastali, bo uciekła. Przez cały czas począwszy od wsi Krajna prowadzili mnie do Birczy osobno. W chacie Kowalczuka pozostał jeszcze komendant MO z Birczy Michalski oraz jeszcze kilku żołnierzy, aby coś zjeść.
Nie bijąc nas po drodze doprowadzili nas do Birczy. Tam koło kościoła rozpoznał mnie Matusz, Polak z Birczy, chciał mnie bić, ale żołnierze nie dali. Zaprowadzono nas do sztabu WP, gdzie zastępca „dowódcy” przeprowadził jeszcze raz rewizję osobistą. Po rewizji, nie znalazłszy niczego, zaczął mnie bić, a potem zaprowadził do piwnicy, w której nie zastałem nikogo. Po minucie do tej piwnicy przyszło kilku żołnierzy rozzuli mnie, ściągnęli ubranie, a w zamian dali stare ubranie i „drewniaki”. Tego samego dnia około godziny 21 do piwnicy weszło 3-ch żołnierzy z lampkami i zaczęli mnie mocno bić. Podczas bicia mówili do mnie, że za Niemców sprzedawałem Polakom mleko zmieszane z wodą. Mimo tego, że w piwnicy już siedziało nas więcej, oprócz mnie nikogo nie bili. Po odejściu 3-ch żołnierzy, za jakieś pół godziny, do tej piwnicy wszedł politruk w randze porucznika razem ze swoim psem. Wspomniany zaczął nas wszystkich bić i mówił:
„To macie za mojego ojca i moją matkę”. Następnie szczuł nas psem; ten zaczął się na nas rzucać i ugryzł „Stawura” w prawą rękę. Do naszej piwnicy tej nocy nikt więcej nie zachodził.
Na drugi dzień o godzinie 10-ej zaczęło się śledztwo. Pierwszego wzięli na przesłuchania krawca ze wsi Grąziowa. Śledztwo prowadził jeden porucznik, który trzymał każdego po jednej godzinie. Kiedy wrócił krawiec, widać było na marynarce i na głowie ślady krwi. Podczas śledztwa krawiec 5 razy zemdlał z bólu i był prawie cały zlany wodą.
W dniu 3.03. o godzinie 11-ej wezwali mnie na przesłuchania. Przesłuchiwał mnie porucznik – wysoki blondyn. Oprócz niego w kancelarii byli jeszcze politruk – Żyd w randze porucznika, zastępca „dowódcy” w randze porucznika, porucznik z 4-oma żołnierzami i jeszcze jeden milicjant z MO w Birczy Liachowycz.
W pierwszej kolejności pytali, gdzie są moje dokumenty i gdzie byłem do tego czasu. Powiedziałem, że moje dokumenty spłonęły podczas pożaru, a przebywałem przez cały czas w domu. Oni jednak nie wierzyli mi, i ten porucznik, który prowadził mnie na śledztwo, zaczął mnie bić. Potem zaczął mnie bić drugi porucznik. Przy przesłuchaniu pytali o „Burłakę”, czy go znam. Powiedziałem, że o takim słyszałem, ale go nie widziałem i nie znam. Potem pytali o „Łastiwkę”. Również odpowiedziałem, że takiego nie znam. Dalej pytali mnie o sotnię „Jara”, sotnię „Hromenki”. Odpowiedziałem, że o takich w ogóle nic nie wiem. Kiedy powiedziałem, że sotni „Hromenki” nie znam, to mi uwierzyli, a nawet jeden powiedział:
„Może być, że nie zna, bo „Hromenko” ma teren nad Sanem.”
W czasie przesłuchań bili mnie po twarzy tak, że mi z nosa poszła krew, a jeden porucznik uderzył mnie 3 razy pistoletem po głowie. Dalej pytali mnie o bunkry z bronią, amunicją i zbożem, a konkretnie: w którym lesie są one zakopane. Powiedziałem, że o takich w ogóle nic nie wiem, że mam żonę Polkę, i takimi sprawami się nie zajmuję. Za to kopali mnie nogami i pytali, skąd jest moja żona. Odpowiedziałem im, że z Roztoki. Potem pytali mnie, czy znam Hermana Pawła z Roztoki. Powiedziałem, że nie znam. Po tych słowach położyli mnie na podłodze; jeden stanął na ręce, a drugi na nogi, i zaczęli mnie bić nahajką, a także wyciorami, aż straciłem przytomność. Wtedy polali mnie wodą, i odzyskałem przytomność. Spytali znowu, czy będę mówił prawdę. Kiedy odpowiedziałem, że mówię prawdę, porucznik powiedział do żołnierzy: „Ale on cięty. Bijcie chłopcy, ile się da.”
Żołnierze zaczęli mnie bić, a porucznik złapawszy krzesło uderzył mnie tak, że ono aż się rozleciało. Znowu straciłem przytomność. Za jakiś czas znowu doszedłem do siebie i wtedy mnie zabrali do piwnicy, w której już siedział krawiec ze wsi Grąziowa. Zabroniono mi rozmawiać z krawcem. Za jakąś godzinę czasu znowu wezwano mnie na śledztwo, gdzie zastałem wszystkich tych, którzy nie byli jeszcze przesłuchani. Na śledztwie pytali, kogo znam z „bandy” i jaki jest mój pseudonim. Ponownie odpowiedziałem, że nic nie wiem. Wtedy żołnierze z porucznikiem znowu rzucili się na mnie i bili do utraty przytomności. Tym razem zdjęli mi obuwie i na gołe pięty dali około 120 wyciorami. Po tym przesłuchaniu zaprowadzili mnie znowu do celi, w której zastałem krawca i „Stawura”. Potem zaprowadzili mnie, „Stawura”, krawca, szewca i Hnata Iwana do pracy w kuchni, która mieściła się w budynku na placu targowym. W kuchni spotkali mnie dwaj Polacy; jeden ze wsi Rudawka koło Birczy, a drugiego w ogóle nie znam. Oni pytali mnie, gdzie są ich krowy i konie. W kuchni rąbaliśmy drwa; przed samym wieczorem odstawiono nas do piwnicy. Około godziny 19-ej dali nam na kolację po pół litra czarnej, słodkiej kawy i dużo chleba.
W dniu 4.03.1946 r. po śniadaniu wszystkich zabrali do pracy. Zgłosiłem, że jestem chory i pozostawiono mnie w piwnicy. Przez cały dzień nikt z aresztantów nie przychodził do piwnicy.
W dniu 5.03.1946 r. około godziny 10-ej wezwano na śledztwo „Stawura”, którego po 30 minutach zwolniono i wtedy wezwano mnie. W pokoju śledczym był wtedy „dowódca”, porucznik i politruk. Wkrótce znowu przyprowadzili do tej kancelarii „Stawura”. W tym czasie siedziała za stołem oprócz innych nauczycielka z Leszczawy Dolnej (Polka), której nie znam. Ona pytała mnie, gdzie są moi „koledzy” z mleczarni w Birczy, urzędnicy Związku Kooperatyw, Hamiwka i ukraińscy policjanci. Odpowiedziałem jej, że w ogóle nic o nich nie wiem. Dalej pytała, gdzie jest diak Potopa z Woli Korzenieckiej, który uczył nas za Niemiec, Hamiwka, i powiedziała wszystkim, że za Niemiec ja sprzedawałem „znaczki z tryzubem”, na których było napisane: Sława Ukrainie. Zwróciwszy się do „dowódcy” mówiła, że diak Potopa mieszka w Przemyślu mając polskie dokumenty, oraz że ona chodziła już w tej sprawie na MO. Odpowiedziałem, że w tej sprawie nic nie wiem.
Usłyszawszy to Żyd – politruk uderzył mnie trzy razy w twarz.
Po tym przesłuchaniu zaprowadzili nas do piwnicy i już dłuższy czas nie przesłuchiwali.
Przez ten czas, kiedy nie wzywano nas na śledztwo, chodziliśmy do pracy. Jednego dnia, kiedy wróciliśmy z pracy, „Stawur” zawołał mnie na bok, i powiedział, że jego wsypał milicjant z Leszczawy Dolnej i wspomniana nauczycielka. Mówił mi wtedy, że był zmuszony powiedzieć, gdzie jest kryjówka z bronią i przyznać się, że jest rezydentem, bo nie ma innego wyjścia. Odpowiedziałem mu: „Róbcie, jak uważacie, ale bójcie się Boga, nie wsypcie zboża”. „Stawur” odpowiedział, że zboża nie zdradzi, ale broń jest zmuszony wydać. Następnego dnia na śledztwo wezwano „Stawura”. Co on mówił podczas przesłuchań – tego nie wiem. Kiedy on wrócił z przesłuchań, wezwano mnie.
Pytano mnie na przesłuchaniu, gdzie są „bunkry” ze zbożem i z bronią. Kiedy twierdziłem, ze o żadnych „bunkrach” nie wiem, znowu zaczęli mnie bić. Wtedy przyznałem się, że jestem zastępcą rezydenta, chociaż w rzeczywistości nie byłem nim. Według mojego zeznania rezydentem (stanicznym) miał być Ilieczko Petro, Ukrainiec ze wsi Limna, lat około 25, który w rzeczywistości z tym stanowiskiem nie miał niczego wspólnego. Polacy jednak nie uwierzyli w to i powiedzieli mi, że ja jestem zastępcą gospodarczego „Muchy” – Hermana Pawła. Do tego zarzutu nie przyznałem się. Pytali, jakie było moje zadanie. Wyjaśniłem, że zbierałem jajka, masło, mleko i to wszystko oddawałem rezydentowi, a kto od niego to odbierał, tego nie wiem. Pytali mnie dalej, czy nie widziałem „bandy”, która 6.01.1946 r. szła na Birczę. Do niczego więcej nie przyznałem się. Porucznik kazał odprowadzić mnie do piwnicy. Tam opowiedziałem „Stawurowi” o przebiegu śledztwa. „Stawur” powiedział mi, że przyznał się do bycia rezydentem i że zdradził kryjówkę, w której była zmagazynowana broń o około 1 cetnara owsa.
Następnego dnia rano wyprowadzili „Stawura” na przesłuchanie. Dokąd go prowadzili tego nie wiem. Posłyszałem wtedy, że naprzeciwko naszej piwnicy stało na zbiórce Wojsko Polskie. „Stawur” wrócił dopiero gdzieś za dobę. Pod sam wieczór następnego dnia ja i Kowalczyk Wołodymyr zobaczyliśmy przez okno na podwórzu ojca Hamiwkę Pawła ze wsi Limna, powiat Przemyśl, którego 2 żołnierzy prowadziło na zewnątrz. Po kilku minutach podjechało auto, zabrało ojca Hamiwkę i gdzieś odjechało. Przed samym odjazdem wspomnianego słyszałem jak porucznik WP nakazywał żołnierzom: „Uważać chłopcy, nie bić go po głowie”. „Stawura”, który przyszedł do piwnicy, spytałem, gdzie był. Odpowiedział, że razem z WP był we wsi Limna, gdzie pokazał kryjówkę z bronią. Ja osobiście o tej kryjówce nie wiedziałem. Spytałem „Stawura”, czy był w domu. Odpowiedział mi, że do domu go nie puścili, widział tylko moją mamę, jak wychodziła z chaty. Następnie pytałem go, czy widział ojca Hamiwkę i czy wie, w jaki sposób go schwytali. Odpowiedział mi, że widział, gdy gnało go WP przed nim, a w jaki sposób go schwytali, powiedział, że nie wie. Wiem tylko jedno, że po tym wyjeździe „Stawura” do wsi Limna na przesłuchaniach go więcej nie bili. Nadal pracowaliśmy na różnych robotach, a szewc z krawcem pracowali w swoim fachu.
W dniu 14.03.1946 r. wywołali mnie na przesłuchanie. W pokoju zastałem 4-ch nieznanych mi dotychczas oficerów. Byli bez żadnych odznak, ale domyśliłem się, że to oficerowie. Na tym przesłuchaniu pytali, czy byłem zastępcą rezydenta, czy zbierałem i wydawałem żywność, czy należałem do „bandy”, jaki jest mój pseudonim. Na te wszystkie pytania dawałem odpowiedź przeczącą, i za to mnie bili. Wtedy śledczy powiedział do mnie, że da mi świadka, który mi powie, że należałem do „bandy”. Po kilku minutach przyszedł na salę Polak ze wsi Rudawka Stanisław Płeizner, zamieszkały teraz w Birczy, razem ze swoją żoną. Ta kobieta powiedziała mi „w oczy”, że ja w dniu 9.10.1945 r. postrzeliłem jej męża Stanisława, spaliłem jej dom i chciałem zabić także ją. Kiedy ja wszystkiemu zaprzeczałem, pobili mnie pałkami. Po tym przesłuchaniu nadal chodziłem do pracy.
W dniu 28.03.1946 r. o godzinie 2-iej wezwali mnie do kancelarii, gdzie zastałem starszego lejtnanta Sowieta, „dowódcę” batalionu i porucznika. Starszy lejtnant pytał mnie, jaki jest mój pseudonim i co wiem na temat „Chrina” i jego „bandy”, kogo znam z sotennych, i czy oni przychodzą do naszej wioski. Odpowiedziałem, że Stebelskiego „Chrina” nie znam, o „Burłace” i „Łastiwce” słyszałem, ale ich nie widziałem. Pytał mnie dalej, czy miałem pistolet i kim byłem. Także tym razem powiedziałem, że byłem zastępcą rezydenta, zbierałem jajka i chleb i przekazywałem do rak rezydentowi. Zaprzeczyłem również, jakobym miał mieć pistolet. Wtedy „dowódca” powiedział, żeby jeden żołnierz przyprowadził „Szpaka” (dezertera z sotni „Jara” – uwaga śledczego). Kiedy ten przyszedł, opowiedział, że widział mnie we wsi Kormanice, gdy chodziłem w charakterze kuriera sotni. Kiedy on wracał z Kormanic widział mnie w chacie „Duba” we wsi Limna, gdzie ja pokazywałem Jasińskiemu z Leszczawy (strzelec sotni „Jara”) swój pistolet. Następnie powiedział mi, że ja znam „Duba”, który poległ zimą we wsi Dobrzanka. Dalej twierdził, że ja należałem do bandy i na pewno byłem kimś „starszym”, bo nosiłem pistolet i byłem dobrze ubrany.
Wtedy przyznałem się do noszenia pistoletu, ale on był własnością Hermana, i ja po tygodniu mu go oddałem. Za taką odpowiedź natychmiast dostałem 10 wyciorami. Zagrożono mi, że jeśli nie przyznam się do tego, co mówił „Szpak”, „to jutro nad moją mogiłą zakraczą kruki”.
Po tym przesłuchaniu na śledztwo zabrali „Stawura”. O co go pytali, tego nie wiem, bo on mi nie powiedział. Od tej chwili chodziliśmy razem do pracy i przebywaliśmy w jednej celi aż do 30.03.1946 r. Tego dnia przyjechał wojskowy samochód ciężarowy, na który wsadzono mnie, „Stawura” z jego bratem i Hnata Iwana. W samochodzie siedziało jeszcze 10 żołnierzy z 2-ma „Diechtiarami”. Z Birczy zawieźli nas przez Przemyśl do koszar w Pikulicach. W Pikulicach brat „Stawura” przez jedną dobę siedział osobno, nie z nami. Czemu – nie wiem.
W dniu 2.04.1946 r. około godziny 15-ej 3-ech żołnierzy zabrało nas do Przemyśla do sztabu. Pod murem budynku, gdzie mieścił się sztab, czekaliśmy prawie jedną godzinę, aż stamtąd zaprowadzili nas na Zasanie do 38-go pułku i tam zamknęli nas w areszcie, gdzie już siedziało 26 mężczyzn Ukraińców, a między nimi jeden inżynier. Następnego dnia około godziny 11-ej znowu poprowadzili nas do tego sztabu. W sztabie kazali nam umyć podłogi. W czasie mycia podłogi sowiecki major zabrał na przesłuchanie Hnata Iwana. Po nim zabrali brata „Stawura”, później samego „Stawura”, a na końcu mnie. Wszystkich przesłuchiwali pojedynczo, i dlatego nie wiem, o czym mówili. Na przesłuchaniu major spytał mnie, czy pójdę do lasu, kiedy mnie zwolnią.
Odpowiedziałem, że do lasu więcej nie pójdę, bo mam żonę i gospodarstwo. Wtedy on wyciągnął jakiś formularz, w którym zapisywał, skąd jestem rodem, nazwisko ojca i ogółem dokładny adres. Potem na tej karcie kazał mi się podpisać. Ja oczywiście podpisałem się na tej karcie, pomimo tego, że nie wiedziałem, co tam było napisane. Przed samym odejściem powiedział mi, żebym donosił do tego sztabu – „II oddział”. Wtedy dał mi pseudonim „Jawor” i pouczył, że gdyby ktoś z WP albo MO przyszedł i powiedział ten pseudonim, ja mogę mu przekazać zebrane materiały. Powiedział, że lepiej byłoby, gdybym osobiście przychodził do Przemyśla w określone dni. Polecał, żeby donosić, kto z banderowców będzie przechodził przez wioskę, jaka banda będzie kwaterować. Kiedy miałbym przychodzić do Przemyśla, tego mi nie powiedział.
Na koniec zagroził mi, że jeśli nie będę im donosić, to wyśle moje oświadczenie, które ja podpisałem, do „Burłaki” albo „Łastiwki”, a oni zrobią ze mną „pizdiec”.
W dniu 2.04.1946 r. około godziny 12-ej wyszliśmy z Przemyśla i przeszedłszy wioski Kruhel, Brylince, Tysowa przybyliśmy do wsi Limna. Tego samego dnia wieczorem zabrała mnie bojówka. Zamierzałem następnego dnia sam zgłosić się do SB w celu mojego przesłuchania.
Przesłuchał:
„Kłym”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz