poniedziałek, 26 lutego 2018

STYCZEŃ 2018 - Materiały źródłowe


sobota, 20 stycznia 2018 16:46



Nasza spalona „mała ojczyzna”

Przed wojna moja rodzina zamieszkiwała w Bieszczadach, w gminie Wojtkowa, we wsi Grąziowa. Była to bardzo duża wieś, rozległa wśród gór. Dzieliła się na Graziowę Dolną i Górną. Wieś liczyła kilkaset rodzin. Rodziny były albo czysto polskie, albo ukraińskie, bądź mieszane no i żydowskie. We wsi były trzy szkoły powszechne, czteroklasowe, w których uczono w języku polskim i ukraińskim. Była też piękna cerkiew. Obecnie cerkiew z naszej wsi, ocalała z pożarów tamtego okresu, znajduje się w muzeum etnograficznym w Sanoku. Kościół rzymskokatolicki był blisko w Leszczawie Dolnej. Byłam tam chrzczona po wojnie. W 1939 roku wieś zajęli Niemcy a potem Rosjanie. W 1941 roku znowu przyszli Niemcy. Ludność zewidencjonowano i przyznano mieszkańcom kenkarty U lub P. Nadszedł okres wywózki dzieci do Niemiec. Zabrano wszystkie dzieci w wieku 13-16 lat według list harcerzy lub przynależności do chóru kościelnego. W Krakowie w obozie dokonano selekcji, część wróciła do domu. Moja siostra Anna jednak pojechała do Niemiec. Pracowała ciężko w restauracji w Augsburgu.

Czas okupacji nie był taki straszny. Ludzie żyli dniem dzisiejszym. Wielkim przeżyciem było wywiezienie Żydów do obozu w Bełżcu. Gehenna rozpoczęła się po wojnie. Były to walki między Wojskiem Polskim a oddziałami UPA oraz porachunki banderowców z ludnością polską lub nawet mieszaną. Oddawanie żywności i odzieży uznawano za małe zło, ale konieczne do przeżycia. Przed Akcją Wisła Wojsko Polskie zrobiło dwa razy łapankę na mieszkańców wsi według własnych domysłów, że to są Ukraińcy. Gołych i bosych przekazywano komendanturze i wywożono do ZSRR. Udało się niektórych z ludności mieszanej wydostać za wstawiennictwem i przekupstwem. Ludzie nie spodziewali się akcji wysiedleńczej. Był koniec kwietnia 1947 roku. O godzinie 6.00 rano Wojsko Polskie okrążyło wieś. Ogłoszono, że dają dwie godziny czasu na zabranie dobytku. Ładowano na wóz żywność, pierzyny trochę odzieży oraz inwentarz żywy. Na wozie ciągniętym przez krowy (koni nie było, były zarekwirowane na wojnę) jechała babcia, mama ze mną, maleństwem 8 miesięcznym przywiązanym wielka chusta do piersi. Ojciec z resztą rodzeństwa szedł pieszo. Kolumna wozów ciągnęła w skupieniu i ciszy, konwojowana przez żołnierzy przez 8 km do punktu zbornego w Trzciańcu. Na polach zebrano ludność z kilku wsi z gminy Wojtkowa. Trzy tygodnie koczowano pod gołym niebem. Był początek maja i ciepłe wiosenne powietrze. Dla dzieci robiono szałasy z gałęzi. W opuszczonych domostwach pozostały maszyny rolnicze, żywność i inny dobytek. Wojsko wybierało silną i zdrowa młodzież, organizowało wyjazdy do opuszczonych wsi po resztę żywności i dobytku. Te zebrane towary zwożono do stacji kolejowej w Olszanicy. Pewnej nocy rozległ się lament – płonęła Grąziowa. Niektórym udało się przedostać na przełęcz i patrzeć na płonące zbudowania w oddali, wśród ciemnej nocy. Nasza „mała ojczyzna” została spalona – ale przez kogo? Wkrótce zorganizowano transport wojskowy do stacji kolejowej w Olszanicy. Ewidencja ludności trwała cztery dni. Przydzielono ludzi do trzech transportów. Pierwszy do Szczecina liczył 120 rodzin, drugi do Olsztyna liczył 60 rodzin, w trzecim do Gdańska jechaliśmy my. Razem jechało 120 rodzin. Wagony były towarowe, w jednym wagonie było cztery rodziny. Sprzęt rolniczy i krowy wieziono w ostatnich wagonach. Trasa naszego transportu wiodła przez Oświęcim aż do Szczecinka. Najstraszniejsze chwile przeżyli wszyscy kiedy transport zatrzymał się przed Oświęcimiem. Blady strach padł na wszystkich. Słychać było tylko modlitwę. Transport obiegła propaganda „Żydami chleb zaczynili a nami zagniotą”. Bez ostrzeżenia pociąg ruszył, dzieci pogubiły się w lesie, chyba wszyscy zdążyli wsiąść,  część wciągano w biegu do pociągu. Czy kto został nie wiadomo. Na trasie było jeszcze kilka postojów  na których brano wodę, rozdzielano żywność z zapasów zebranych wcześniej przez wojsko. W transporcie nie było chorób zakaźnych, obowiązkowo szczepiono wszystkich przez wojskową służbę medyczną. Dokuczliwa była wszawica. Zatrzymano się w Szczecinku. Po drodze gospodarze obserwowali z pociągu tereny, te piachy i lasy nie podobały się wielu. Część rodzin wysiadła i jednak pozostała. Między innymi była tam rodzina siostry mego ojca. Reszta zbuntowanych siedziała w pociągu. Wreszcie pociąg ruszył z powrotem na Bydgoszcz i dalej do Sztumu. Cała podróż z Olszanicy do Sztumu trwała 8 dni. Rozładowano pociąg. Trzy dni ludzie koczowali przy stacji na polu. Urzędnicy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego rozdzielali rodziny na różne wsie w starostwie sztumskim. W Poliksach usadowiono 60 rodzin. Umieszczono po kilka rodzin w jednym pokoju. Przyjechał wójt gminy Dzierzgoń pan Rusowicz (ojciec nieżyjącej piosenkarki Ady Rusowicz) i proponował objęcie wolnych gospodarstw po Niemcach lub pracę w PGR administrowanym przez rezerwistów wojskowych. Mój ojciec wylosował gospodarstwo we wsi Nowiny. W tej miejscowości był również PGR ale ojciec upierał się przy przydziale ziemi i zabudowań. Otrzymał 15 ha i słabe zabudowania. W krótkim czasie PUR przyznał lepsze zabudowania w pobliżu. Nikt z mojej najbliższej rodziny w czasie wojny, okupacji i Akcji Wisła nie zginął. Wróciła z Niemiec w 1948 roku siostra Anna. Radościom nie było końca. Moja babcia i mama bardzo tęskniły za Grąziową, często obie płakały a ja mały „wyskrobek” nie wiedziałam czemu,  bo nic nie rozumiałam z tego wszystkiego. Ojciec z dorosłymi dziećmi gospodarował na nowym i po nowemu, ale cóż to było za „nowe” kiedy w 1951 roku uznano go „kułakiem”. Zawiązała się Spółdzielnia Produkcyjna w Nowcu  pod nazwą „Nasze Zwycięstwo”. Ojciec musiał wstąpić do tej SP i oddać wszystko pod jej zarządzanie tzn; konie, krowy i ziemię. Mało tego wszystkiego najstarszego syna Michała wcielono do wojska do przymusowej pracy w kopalni węgla Bolesław Śmiały w Łaziskach jako syna kułaka. Były to lata 1951 – 1953. Brat po odbyciu karnej służby wojskowej wrócił do domu i podjął pracę w tej samej spółdzielni do 1956 roku. Kiedy Gomułka dał możliwość rozwiązywania się spółdzielni, więc ta SP szybko się rozpadła. Ziemię i dobytek rozdano według żądań rolników.

Rodzice moi już nie żyją. Żyje moich dwóch braci i dwie siostry,  starszych o wiele lat ode mnie. Mają własne rodziny i zajmują się też rolnictwem w okolicy Dzierzgonia. Ja nie mieszkam z nimi ale więź rodzinna jest między nami bardzo silna. Zebrałam te dane z ich opowiadań. Oni mieli podczas Akcji Wisła około 20 lat, więc są wiarygodne. Gdzieś w człowieku tkwi ta więź z miejscem urodzenia. Przypadek sprawił, że 30 lat temu kuzyn brał ślub w Przemyślu. Na wesele pojechała moja bliższa i dalsza rodzina. Wynajęliśmy potem w Wojtkowej wóz i konia od gospodarza i pojechaliśmy na cały dzień w  nasze góry. Wieś nie istniała. Przejechaliśmy całą okolicę, przeprawiając się przez rzekę Wiar. Wędrowaliśmy śladami nieistniejących zabudowań. Odgadywaliśmy gdzie kto mieszkał z rodziny, czy też z sąsiadów dawnej wsi. Wysokie, stare zdziczałe drzewa owocowe oraz gęste chaszcze kryły tajemnice tamtych strasznych nocy i dni. Przedzieraliśmy się jak wyprawa w dżungli. Moja babcia prosiła mnie o przywiezienie kwiatów i ziemi. Siostra Maria zbliżyła się do terenu naszego gospodarstwa i zaczęła wołać – tam stał nasz dom. Ja zaczęłam biec rozgarniając wysokie chwasty bo zobaczyłam wystające żółte kwiaty ponad wszystko. Nie było mnie widać i siostra wołała – Uważaj bo tam jest... – za późno, bo już wpadłam w zasypaną studnię. Nic złego mi się nie stało. Stoimy wszyscy jak przymurowani do ostałego progu z kamienia. Próg w formie bloku z kamienia był jedynym niemym świadkiem naszej historii. Co każdy z nas czuł w tej chwili, roniąc łzy pozostanie tajemnicą.

Olga urodzona w Grąziowej Dolnej

Iława 1993 r.

Pierwotna wersja opublikowanych już wcześniej wspomnień.
 graziowawiar






sobota, 27 stycznia 2018 11:11

Przed paru laty zamieszczony był link do tych wspomnień, niestety zniknęły one z internetu. Gdyby Ktoś miał skopiowane na komputerze bylibyśmy wdzięczni za przesłanie na adres graziowawiar@wp.pl

Pamiętnik siostry Janiny Kachniarz z Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej ze Starej Wsi koło Brzozowa


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz