poniedziałek, 19 lutego 2018

Materiały źródłowe 24. - luty 2013


piątek, 01 lutego 2013 20:01

Pierwsze znaki wiosny (1947) zastały nas (BSB II rejonu) w Grąziowej, gdzie sotnia  Łastiwki kwaterowała razem z sotniami Burłaki i Kryłacza. Któregoś dnia Burłaka stwierdził, że dość już nadokuczaliśmy wciąż tym samym ludziom i najwyższy czas, by zmienić kwatery. Sotnie przeszły do Jureczkowej. Tymczasem zwiadowcy przynieśli informacje ,że w Grąziowej szaleją Polacy, jest z nimi też Oreł (były komendant BSB, który poszedł na współpracę z UB). Nasze oddziały od razu opuściły Jureczkową. Przechodząc do lasu Simki, zaminowały za sobą drogę i zajęły obronne pozycje. Mijały godziny. Byliśmy już pewni, że wróg zgubił nasz ślad, gdy nagle wybuchła mina. Dowództwo natychmiast zarządziło ostre pogotowie, chociaż alarm mógł okazać się fałszywy. Na minę mogło wejść jakieś zwierzę. Ale za moment przybiegły nasze czujki z wiadomością, że Polacy poruszają się naszym śladem i mina rozerwała jakiegoś Antka. W chwilę później na lewym skrzydle, przy stanowiskach Kryłacza, zerwał się huraganowy ogień. Nieprzyjaciel zaatakował tam, gdzie najmniej można było się spodziewać. Zaskoczeni strzelcy zaczęli już szykować się do odwrotu, gdy Kryłacz brawurowym okrzykiem „Wpered!” poderwał ich do kontrataku. Polacy nie byli przygotowani na tak błyskawiczną kontrę i wycofali się. Za chwilę jednak znów ruszyli, tym razem próbując szczęścia z drugiej strony. Czotowy Wańka przez chwilę obserwował sytuację, a później porozumiał się z Burłaką, by pozwolić nieprzyjaciołom podejść jak najbliżej jego stanowisk. Wróg całą uwagę koncentrował na sotni Kryłacza, nie wiedząc, że jest nas więcej. Wańka, aby przywabić jak najbliżej siebie polskich żołnierzy, zaczął strzelać z dubeltówki (zawsze nosił ją przy sobie, bo lubił polować). Jakiś odważny Antek podszedł bliżej i upadł zaraz, rażony strzałem z myśliwskiej strzelby.
   - Hej! – krzyknął któryś z polskich oficerów – oni nie mają amunicji, strzelają z dubeltówki. Naprzód do ataku!
Czotowyj tylko na to czekał. Gdy wróg poderwał się, odezwała się jego pepesza i karabiny strzelców. Na śniegu zostało czterdzieści ciał. Reszta uciekła. Nasi sanitariusze opatrzyli rannych nieprzyjaciół, strzelcy zebrali broń zabitych, wzięliśmy ciała naszych poległych i wróciliśmy do Jureczkowej. Sotnie przeszły do Makowej, a nasza bojówka do Grąziowej, gdzie komendant Czornyj sporządził sprawozdanie z przebiegu bitwy. W nocy Polacy napadli na Makową. Burłaka nie chciał podejmować we wsi walki i czmychnął do lasu. Koło Posady Rybotyckiej sotnia natknęła się na polską zasadzkę. Wywiązała się krótka walka, w której zginął rojowy Step i dwóch strzelców. Resztę nocy oddział Burłaki spędził w Berendowicach, a o świcie wycofał się do lasu, niedaleko wsi Koniusza. Wańka postanowił pozostać we wsi. Nad samym ranem Berendowice zaatakowali Polacy. Dwie krótkie serie z automatu odebrały Wańce życie. Wróg zabrał jego ciało i nigdy nie dowiedzieliśmy się, gdzie go pochowano.

Omelan Płeczeń  Dziewięć lat w bunkrze. Wspomnienia żołnierza UPA.


Komentarze do wpisu
dodano: 12 lutego 2013 14:02
Do źródeł należy podchodzić oczywiście krytycznie. W tym przypadku zapewne nałożyły się w pamięci potyczki koło Jamnej z 1946 i 1947. W 1946 wydaje się że to było możliwe. Wspomnienia mimo półprawd są jednak dość ciekawe.
autor graziowawiar
dodano: 12 lutego 2013 12:38
Różnie bywało; i to po obu stronach...
Burłaka wspomniał, że podczas Akcji Wisła nie brał jeńców...
Wcześniej bywało że wziętych np. w okolicach szpitala jego sotni (Koniusza, Berendowice) wypuścił...
autor graziowawiar
dodano: 12 lutego 2013 11:15
"Nasi sanitariusze opatrzyli rannych nieprzyjaciół" (???)
autor Sąsiadka
dodano: 01 lutego 2013 20:09
"Nieraz jak przyszli, to kwaterowali długo. Tydzień, dwa tygodnie..." 
Wańka pochowany został koło wejścia do cerkwi w Berendowicach.
autor graziowawiar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz