Historia Grąziowej nad Wiarem. Jeżeli chcesz pomóc ocalić od zapomnienia... przyślij wspomnienia, stare fotografie, dokumenty, fragmenty publikacji, relację z wizyty... (Jeżeli nie chcesz żeby były publikowane, mogą być tylko do wglądu) Kontakt e-mail graziowawiar@wp.pl
poniedziałek, 19 lutego 2018
Materiały źródłowe 35 - marzec 2014
sobota, 01 marca 2014 17:47
Ale najstraszniejszym czynem tego strasznego człowieka [Mikołaja Ossolińskiego starosty nowotarskiego, skalskiego, knyszyńskiego i piotrkowskiego] było zamordowanie własnego synowca, starościca żydaczowskiego Mikołaja, syna Hieronima. Zbrodnię tę popełnił Ossoliński nie bezpośrednio osobiście, ale przez swoich wysłanników. Co było powodem tej nienawiści, która popchnęła go tak straszliwego czynu, tego wyraźnie nie podają nasze źródła, ale fakt, że ten synowiec trzymał zastawem - modo obligatorio - Grąziowę, wieś należącą do starosty knyszyńskiego, nasuwa domysł, ze chodziło tu o kolizję pieniężnej natury. Było to dnia 2 maja 1657 r. Ossoliński wysłał bandę swoich hajduków nocą na synowca, który czuł się bezpiecznym w swoim dworze, wprawdzie drewnianym, ale bardzo silnie obwarowanym. Nie kusili się też o zdobycie dworu otwartym szturmem najeźdźcy, ale uciekli się do zdradzieckiego fortelu. Skradli się się cicho i jakby po złodziejsku, uciszali psy podrzuconym żerem, wysadzili bramę bez hałasu, osaczyli dwór, obłożyli go dookoła snopami słomy i snopy te zapalili. Płomienie ogarnęły domostwo, które wkrótce rozgorzało tak gwałtownym pożarem,że służba Ossolińskiego nie miała już czasu ratować się ucieczką i spaliła się żywcem, sam jednak Ossoliński obudził się dość wcześnie ze snu, aby wyskoczyć z gorejącego domu na podwórze, niestety na to tylko, aby wpaść w ręce morderców. Hajducy rybotyccy, spełniając rozkaz pański, zmusili pojmanego do uklęknięcia i ucięli mu głowę, następnie zaś - szczegół przejmujący grozą ! - "zeskalpowali" czaszkę, tj. odcięli z niej czuprynę z kawałkiem skóry (capronam cum cuti et vertice ingulati capitis - są słowa aktów) i barbarzyńską tę trofeę zanieśli Ossolińskiemu do Rybotycz.. Ciało nieszczęśliwego rzucono w płomienie gorejącego dworu, gdzie się na popiół spaliło.[Akta grodzkie przemyskie , t. 386. ss. 507-511]
Zbrodnia ta pozostała bez pomsty. Po jej spełnieniu Ossoliński żyje jeszcze lat sześć i ginie potem także gwałtowną śmiercią za poduszczeniem i sprawą najbliższej ofiary swojej tyrani [żony Konstancji Starołęskiej], ale nie ma śladów w aktach, aby choć w części odpokutował swoją winę. Rodzina zamordowanego poprzestała na zwykłej protestacji, akcie platonicznym, brat bowiem jego, Konstanty, nie ścigał dalej winowajcy. Dopiero całkiem obcy człowiek, Aleksander Ludwik Niezabitowski, korzystając z dobrej sposobności pofolgowania osobistej nienawiści, podejmuje w r. 1661, a więc w cztery lata po zbrodniczym czynie, sprawę na własną rękę w imię sprawiedliwości, wytacza Ossolińskiemu proces kryminalny przed trybunałem lubelskim i osiąga na nim wyrok infamii, utraty wszelkich dostojeństw i honorów i konfiskaty dóbr na rzecz swoją[Akta grodzkie lwowskie, t. 410, ss. 1380-1385]. Ale Ossoliński nic nie stracił, a Niezabitowski nic nie zyskał. Syn Ossolińskiego Jerzy, wspólnie z Karolem Franciszkiem Korniaktem, podsędkiem przemyskim Stanisławem Sicińskim, proboszczem skalskim Mikołajem Ossolińskim i łowczym przemyskim, Krzysztofem Hadziewiczem, szwagrem Jerzego, usiłują rodzajem familijnego sądu zagrodzić drogę dalszym kryminalnym krokom, a król ratuje sytuację zabójcy udzieleniem glejtu, czyli tzw. salvus conductus.[Akta grodzkie przemyskie, t. 395, ss.1400, 787- 790]
Władysław Łoziński Prawem i lwem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz