Historia Grąziowej nad Wiarem. Jeżeli chcesz pomóc ocalić od zapomnienia... przyślij wspomnienia, stare fotografie, dokumenty, fragmenty publikacji, relację z wizyty... (Jeżeli nie chcesz żeby były publikowane, mogą być tylko do wglądu) Kontakt e-mail graziowawiar@wp.pl
▼
niedziela, 18 lutego 2018
Materiały źródłowe 21 - listopad 2012/ wspomnienia o Grąziowej
czwartek, 22 listopada 2012 20:27
Grąziowa we wspomnieniach.
Byłam małą istotką ( 8 miesięcy), która przeżyła transport Akcji Wisła. Z opowieści mego starszego rodzeństwa dowiedziałam się o całej akcji wysiedlania. Nasza podróż trwała od kwietnia do czerwca 1947 r. Zaczęło się od apelu wojska o ewakuacji do miejsca postoju, całkowitym opuszczeniu domostw, zabraniu świętych obrazów, niezbędnych rzeczy i pożywienia. Na wozie ciągnionym przez dwa woły jechała babcia i mama ze mną przy piersi. Ojciec z resztą rodzeństwa szli pieszo około 10 km przy wozie. Kolumna wozów z całej wsi ciągnęła się w ciszy do punktu zbornego. Ludzie z kilku wsi koczowali pod gołym niebem na polu przez trzy tygodnie w oczekiwaniu na przydział do transportu. Transport kolejowy obejmował kilkanaście pociągów, a w jednym wagonie umieszczano 8 rodzin. Wojsko pilnowało aby nikt nie uciekł. Ostatnia noc była straszna. Niektórym udało się wymknąć na przełęcz i patrzeć na płonącą Grąziowę. Załadowano do wagonów tylko część dobytku i ruszyliśmy na północ Polski. W naszym przydzielonym wagonie były najbliższe rodziny ze strony mojej babci i ze strony ojca. Osiem rodzin z dziećmi i młodzieżą musiało znosić trud podróży. Dużo ludzi pochorowało się na czerwonkę oraz później na gruźlicę. Wszyscy ludzie byli zawszeni. Kolumna transportu sanitarnego dbała o przydział azotoksu i odzieży na zmianę. Uciążliwością był brak wody pitnej i do mycia oraz wytrzymanie odoru z rogu wagonu gdzie ludzie się załatwiali. W czasie transportu gotowanie posiłków odbywało się na peronach dworców podczas postoju. Parę cegieł ustawiano w formie kuchni i w dużym garze gotowano kaszę i kawę. Przydzielano racje żywnościowe z darów dla wysiedleńców, a w nich kasza, mąka, budyń, margaryna, cukier i chleb. Przez Oświęcim, Poznań, Toruń dotarliśmy pod koniec maja do Sztumu gdzie na dworcu koczowaliśmy dwa tygodnie aż doczekaliśmy się przydziału do Poliks. Każda z naszych ośmiu rodzin otrzymała do zasiedlenia gospodarstwa rolne opuszczone przez Niemców w okolicach Sztumu. Część rodzin pojechała dalej aż w okolice Koszalina. Kiedy zamieszkaliśmy na stałe w danej miejscowości Nowiec, otrzymaliśmy z UNRA ; konie, zboże, żywność, odzież oraz bele materiałów do szycia odzieży. Zaczęła się adaptacja na nowym i po „nowemu”. Moja babcia i mama bardzo tęskniły za Grąziową. Jako dziecko nie rozumiałam tej tęsknoty i ich łez.
Bardzo długo czekaliśmy z moją siostrą i bratem , by pojechać w rodzinne strony. Byłam z nimi w Grąziowej we wrześniu 1963 roku razem z członkami bliskiej rodziny, którzy urodzili się tam. Wieś nie istniała. Wynajęliśmy z gminnej wsi Wojtkowa wóz z koniem i ruszyliśmy w 9 km drogę wśród starych drzew i gęstych zarośli. Była też przeprawa przez rzekę Wiar, gdzie nurt wody sięgał aż po czubek kół i mało nie doszło do wywrotki. Cała grupa wędrowców odgadywała gdzie kto mieszkał z naszych bliskich i kto tu mieszkał z sąsiadów. Wtedy wieś liczyła około 100 rodzin. Wreszcie pieszo przedarliśmy się przez chaszcze na „nasze obejście”. Ujrzałam przed sobą wysoko żółte kwiaty nad zaroślami i stare owocowe drzewa z maleńkimi jabłkami. Leżał też w zaroślach kamienny blok – to był próg do naszego domu, jedyny niemy świadek naszej historii. W tym czasie miałam 17 lat. Trochę mniej niż moja siostra podczas Akcji Wisła. Po powrocie z tej wyprawy zdałam relację ojcu, mamie i babci. Po pewnym czasie kuzyn przekazał nam wiadomość, że w skansenie w Sanoku jest zrekonstruowana cerkiew z Grąziowej ocalała z pożogi 1947 r. Bardzo pragnęłam jeszcze raz pojechać w rodzinne strony i do Sanoka. Spełniłam swoje marzenia po dwudziestu latach, jadąc w Bieszczady na zorganizowaną wycieczkę. Grupa wycieczkowa była zaskoczona tym, że jestem urodzona w tej miejscowości skąd pochodzi ta piękna cerkiew. Jej wnętrze zrobiło nieopisane wrażenie na wszystkich wycieczkowiczach i na mnie szczególnie. Mam dużo zdjęć tej świątyni. Podobno cerkiew jest dalej restaurowana. Wieś Grąziowa jest zaznaczona na szczegółowej mapie Bieszczad. Stacjonowała tam jednostka wojskowa.
Aby ocalić od zapomnienia Grąziową spisałam wspomnienia dużo starszej ode mnie siostry. Podczas wysiedlania miała 20 lat, więc dobrze wszystko zapamiętała.
Wieś ciągnęła się przez 9 km i dzieliła się na trzy części ; Grąziowa Górna, Grąziowa Średnia i Grąziowa Dolna. Moja rodzina mieszkała w Dolnej Grąziowie koło młyna. Z rzeki Wiar była puszczona odnoga rzeki na młyn. Przez takie usytuowanie naszego domu często wiosną przeżywaliśmy zatopienia i trzeba się było ewakuować wyżej aż woda zeszła. Młyn działał przez ¾ roku i obsługiwał całą Grąziową oraz sąsiednie wsie. Zboża mielono w I i II gatunku i zostawały otręby. W całej wsi gospodarze mieli własne pola, lasy i łąki. W naszym gospodarstwie było 5 krów, 2 konie i cielęta. Konie służyły do orania i do ściągania drzewa z lasu. Pola obsiane były żytem, pszenicą, owsem, jęczmieniem, gryką i prosem. Sadzono kartofle i buraki pastewne dla bydła i trzody. Chowano też kury i inny drób. Mleko z udoju krów obie siostry musiały rano w dużej kanie zanieść do zlewni mleka. Tam śmietanę odkupywał handlarz a chude mleko przynosiły do domu. Z tego mleka robiono twaróg a serwatkę dawano świniom. Mlekiem pojono też cielęta. Dorośli i dzieci mieli przydzielone prace w domu i obejściu. Przed wojną obie siostry chodziły do szkoły. Wiosną i jesienią szły do szkoły 9 km do Górnej Grąziowy. To była duża szkoła, Dzieci z Dolnej Grąziowy zimą miały zorganizowane nauczanie w wynajętym domu na miejscu. Nauka odbywała się wtedy w klasach łączonych. W czasie okupacji nauczania nie było.
We wsi była cerkiew i drewniany kościółek, który pod koniec okupacji spłonął w niewyjaśnionych okolicznościach. W środku kościoła były ławki niskie i wysokie po bokach, niewielkie organy na podeście w rogu. Chór kościelny tworzyło sześć dziewcząt. W czasie okupacji była łapanka młodych dziewcząt wychodzących z próby chóru. Między innymi była moja najstarsza siostra. Wywieziono je wszystkie na roboty do Niemiec. W kościele na ołtarzu było skromne tabernakulum. Okienka były małe, ale już z kolorowymi witrażami. Dzwon kościoła był pod sufitem drewnianej kopuły. Żeby dzwon dzwonił to ciągano go za sznur, a głos wydobywał się na zewnątrz przez otwory w suficie. Siostra twierdzi, że było go słychać daleko. Cmentarz był za cerkwią. Wspólnie chowano wyznawców wiary grekokatolickiej i rzymskokatolickiej. Żydów chowano na zamiejscowym cmentarzu żydowskim. Samobójców chowano za płotem. Groby były podłużnymi kopczykami ziemi ze stojącym krzyżem z tabliczką. Były też groby obmurowane. Cerkiew zachowaną w skansenie w Sanoku można opisać na podstawie zdjęć które posiadam. Z danego przekazu mojej siostry wynika, że ludność Grąziowej współżyła ze sobą bez konfliktów wyznaniowych. Pod koniec okresu wojennego zaczęło się źle dziać między ludźmi.
Obrządki świąteczne były we wsi podobne w obu wyznaniach greko i rzymskokatolickich.
Wigilia i okres Świąt Bożego Narodzenia.
Na wigilijnym stole stały; kapusta z grochem, ryby swego łowu z rzeki Wiar, strucla, kutia, kluski z makiem i grzyby smażone. Razem musiało być 12 potraw. Opłatki sprzedawał organista – białe dla ludzi i kolorowe dla zwierząt. Zwyczaj rzucania kutii z makiem łyżką pod sufit oznaczał urodzaj w polu. Więcej ziaren maku się przylepiło do powały tym lepszy będzie urodzaj w polu. Uczestnicy Wigilii podstawiali ręce wyłapując spadające ziarenka. Szczęście w nadchodzącym Nowym Roku mierzyło się ilością złapanych ziaren. Choinka musiała sięgać aż pod sufit. Wieszano na niej ciastka, jabłka, cukierki, świeczki z wosku, czekoladki w pozłotku. Wszystko kupowano w miasteczku Bircza. Wieszano jeszcze łańcuchy robione ze słomy i bibułki. W izbie na klepisku rozścielano słomę, po której się chodziło aż do Nowego Roku. W rogu izby stawiano snop owsa, który po święcie Trzech Króli dawano koniom. W okresie święta Trzech Króli dzieci z rodzin gospodarzy chodziły po kolędzie z gwiazdą, aniołem, diabłem i królami. Życzono gospodarzom wszelkiego dobra w nadchodzącym roku. Gospodarze obdarowywali kolędników tym co mieli. Innym obrzędem na „Trzech Króli” było święcenie wody w rzece zwanym „Jordan”. Wszyscy katolicy ze wsi szli w procesji nad rzekę Wiar. Po obrzędzie nabierali wody z rzeki do butelek. Wracając do domu kropili swoje obejścia i wnętrze domu aby wygonić diabła.
Następnym ważnym świętem była Wielkanoc. Również jechało się końmi do kościoła w Nowosielcach na Rezurekcję. Po mszy wracano do domu na śniadanie. Przy dużym stole spożywano potrawy z kosza. Święconką były : jajka, baba, szynki, kiełbasy, chleb i sól.
Ciekawie było też podczas święta „Zielone Świątki”. Na łąkach zostawiano kawałek nie koszonej trawy. Na tym wydzielonym obszarze siadano na trawie i biesiadowano oraz śpiewano różne piosenki. Domy na ten czas przystrajano gałęziami leszczyny i lipy, a drzwi i okna przystrajano zielonymi plecionymi girlandami.
Wspomnienia o Grąziowie Marii S.
po 66 latach , spisała jej siostra Olga S.
Komentarze do wpisu
dodano: 27 listopada 2012 15:26
Właśnie z myślą o takich wspomnieniach, starych fotografiach i dokumentach z domowych szuflad powstał blog Grąziowa. Może Ktoś pod ich wpływem napisze Swoje, a może Ktoś przyśle chociaż jedne stare zdjęcie związane z Jamną dla Sąsiadki na Mikołaja , skromne podziękowanie za Pani pomoc...
Serdecznie o to naszych Czytelników prosimy...
WIEMY, ŻE JE MACIE... : )
autor graziowawiar
dodano: 26 listopada 2012 20:10
I tak oto w Grąziowej rodzi się ponownie życie.
Bardzo dziękuję za te wspomnienia i zazdroszczę, że w naszej wsi cicho.
autor Sąsiadka
dodano: 22 listopada 2012 20:37
Serdecznie dziękujemy za przysłane wspomnienia.
autor graziowawiar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz