środa, 12 listopada 2025

Materiały źródłowe


IPN BU 1554, t. 48, k. 32-35

Dnia 27.02.1946 r.
Sprawa nr 33/46,
Melnyk Iwan „As”.
Członek Polowej Żandarmerii III-go rejonu
aresztowany przez MO
W Przemyślu.
PROTOKÓŁ
Personalia
Melnyk Iwan ur. 1916 r. we wsi Malawa, powiat Przemyśl, grekokatolik, Ukrainiec, 4 klasy szkoły powszechnej, rolnik, od 15.04.1945 r. członek SKW, od 7.??.1945 r. członek PŻ w III-im rejonie.
Sprawa:
Melnyk Iwan pseudonim „As”, członek SKW i rejonowej PŻ, podczas akcji przesiedleńczej na terenie III-go rejonu samowolnie pozostawił broń, wyjechał razem z przesiedleńcami wsi Malawa na Ukrainę, nie powiadomiwszy o tym czynników organizacyjnych, oraz swoich zwierzchników. Będąc za granicą we wsi Mościska pojechał na forszpan z przesiedleńcami – Polakami, których bolszewicy przesiedlali z okolic Mościsk. Kiedy przyjechał do Przemyśla, rozpoznali go milicjanci z MO Bircza, który w tym czasie byli w Przemyślu i aresztowali go. Aresztowanego przekazali do powiatowej MO w Przemyślu, podając na niego dokładne materiały, co robił będąc na terenie Bircza.
Zeznania:
Akcja przesiedleńcza wsi Malawa powiat Przemyśl rozpoczęła się 5.10.1945 r. Wtedy byłem w PŻ. Moja rodzina razem z ludźmi – przesiedleńcami wyjechała do miasta Bircza. Siostra cioteczna ze wsi Łodzinka przyszła do wsi Lipa, gdzie spotkała się ze mną. Mówiła mi, że była w Birczy i że widziała się z moimi rodzicami, którzy wysłali ją z prośbą, abym ja dołączył do rodziny i razem z nimi wyjechał na Ukrainę. Postanowiłem zrobić to, a pomogła mi w tym moja siostra cioteczna. Z tą myślą, że chcę jechać do USRR, podzieliłem się z moimi przyjaciółmi „Ihor” i „Ryś”. Powiedzieli mi, abym robił tak, jak uważam. Swoje wyposażenie i broń oddałem „Rysiowi” i „Iżowi”, a sam tego dnia udałem się do wsi Łodzina, gdzie miałem czekać na rodzinę, mającą przejeżdżać przez tę wioskę z przesiedleńcami. Do Birczy nie chciałem iść, aby mnie nie aresztowała polska milicja. We wsi Łodzina czekałem na rodzinę przez trzy dni. Przez te dni transport naszej wsi nie przejeżdżał. W tym czasie WP zaczęło przesiedlać wieś Łodzinkę i ja udałem się z wysiedleńcami wsi Łodzinka do Posady Rybotyckiej. Wieś Łodzinka zaraz na drugi dzień wyjechała za granicę. Pozostałem w Rybotyczach aby czekać na swoja wieś, która miała tutaj przejeżdżać. Za dwa dni przejeżdżał transport naszej wsi i ja do niego dołączyłem.
Od ludzi dowiedziałem się, że moja rodzina została zawrócona do wsi Malawa ze względu na to, że byli starzy. Wtedy również ja postanowiłem wrócić, jednak nie miałem takiej możliwości, bo pilnowało nas wojsko. Tego dnia WP wypędzało ludzi z Posady Rybotyckiej na wyjazd i tego samego dnia wyjechaliśmy do wsi Wijśko, które było już za granicą. Transport wsi Malawa, w którym byłem, był konwojowany przez 80 żołnierzy WP. W tym czasie zachowywali się dosyć życzliwie. Za granicą we wsi Wijśko transport przejęła komisja bolszewicka licząca sześć osób z lejtnantem na czele, który był przewodniczącym tej komisji. Bolszewicy na granicy sprawdzali nasze dokumenty i zaświadczenia wydane każdemu przesiedleńcowi. Po sprawdzeniu puszczali za granicę. Rewizji na wozach nie robili. Przeszedłem tak jak pozostali, ponieważ byłem zapisany na liście przesiedleńczej razem z moim bratem Osypem ur. 1913 r., który wyjechał razem z rodziną. Cały transport po sprawdzeniu zakwaterował pod gołym niebem niebem we wsi Wijśko. Bolszewicy nie wpuszczali przesiedleńców do chat. Ludzie żywili się swoimi zapasami zabranymi ze sobą. Następnego dnia transport wyjechał do wsi Niżankowice na stację, na której już wcześniej były wioski: Limna, Cisowa i inne. Tutaj byli rozmieszczeni w obozach na łąkach koło stacji. Przy wysiedleńcach nie było żadnej straży, i tam czekaliśmy cały tydzień na pociąg. W tym czasie dołączyli do nas wysiedleńcy z wsi: Trójca, Jamna, Łodzinka, Bryżawa, Żohatyn i Piątkowa. Dla wysiedleńców przeznaczono 10 wagonów. Odjeżdżali ci przesiedleńcy, którzy wcześniej przyjechali, inni dawali naczelnikowi transportu mało i wódkę, aby szybciej móc wyjechać. Za paszą dla bydła ludzie chodzili po 10 kilometrów. Widząc, że tu trzeba długo czekać na transport, poszliśmy do naczelnika, daliśmy jeden litr wódki, żeby przepisał na papierach na obwód drohobycki. Naczelnik tak zrobił, i kto był przeznaczony do wspomnianego obwodu mógł od razu jechać. Naczelnik przepisał mojego brata Osypa, mnie i Romana Hułyk. Natychmiast wyjechaliśmy w okolice Mościsk, do wsi Łypnyky, gdzie mieszkał mój szwagier Kostećkyj Petro rodem z naszej miejscowości. Zastałem tylko siostrę, bo szwagra bolszewicy aresztowali w 1944 r. We wspomnianej wsi mieszkało 45% Polaków. Zanim upłynął miesiąc mojego pobytu w tej wsi bolszewicy zaczęli wysiedlać Polaków. Wtedy przewodniczący rady wiejskiej wyznaczył mnie na forszpan z przesiedleńcami Polakami. Wiozłem jedną Polkę do Przemyśla. Jechał ze mną wtedy jeszcze jeden gospodarz ze wsi Łypnyky. Pojechałem na forszpan dlatego, że chciałem dostać się z powrotem w swoje strony, a także dlatego że dowiedziałem się od miejscowych ludzi, że NKWD zaczyna interesować się przesiedleńcami.
Kiedy przyjechałem do Przemyśla, poszedłem do swojego wujka Melnyka Iwana, który mieszka na ul. Rzecznej nr 21. U wujka przenocowałem jedną noc. Na drugi dzień rano poszedłem do znajomych ze wsi Malawa, którzy mieszkali w Przemyślu. Idąc drogą spotkałem na ulicy Słowackiego znajomą Polkę, która wiosną 1945 r. uciekła przed banderowcami, która mnie rozpoznała. Szła z nią jeszcze jedna Polka ze wsi Lipa, Sofija Bogacz, która także uciekła przed banderowcami. Wtedy zapytałem wspomniane o ich rodziny, które pozostały we wsi Malawa. Dowiedziałem się od nich, że Polacy postrzelali moich rodziców. (Po drugiej naszej akcji na Birczę WP postrzelało rodziców „Asa” – uwaga śledczego). W czasie rozmowy nie zwróciłem uwagi, że zauważył mnie Kopczak Wołodymyr, Polak ze wsi Bryżawa, będący milicjantem w mieście Bircza. Wspomniany Kopczak wskazał mnie jakimś dwóm osobnikom, ubranym po cywilnemu, którzy zaczęli iść w moim kierunku. Pożegnałem się ze znajomymi Polkami i poszedłem w kierunku przeciwnym.
Odległość pomiędzy mną a dwoma osobnikami wynosiła 30-40 metrów, oni przyśpieszyli kroku i dopędzili mnie. Gdy mnie zatrzymali, zażądali ode mnie dokumentów. Nie miałem przy sobie żądnych dokumentów, oprócz zaświadczenia wydanego przez komisję wysiedleńczą. Po obejrzeniu tego zaświadczenia zabrali mnie. Jeden z nich wyciągnął z kieszeni pistolet, kazał mi iść przed siebie aż na policję. Było to około godziny 11-ej. Zaprowadzili mnie na policję przy ulicy Dworskiego i przekazali komendantowi policji. Jeden z nich powiedział do komendanta „przyprowadziliśmy banderowca”. Komendant kazał zrobić u mnie rewizję, ściągnęli mi pas, i zamknęli mnie do więzienia, mieszczącego się w piwnicach pod policją. Siedziałem tutaj dwie doby. Ze mną siedzieli jeszcze dwaj Polacy; jeden z Przemyśla, drugi z Mościsk. Po dwóch dobach wieczorem wywołał mnie klucznik i zaprowadził na dyżurkę, w której było 10 milicjantów, między nimi rozpoznałem Grodeckiego, zwanego Siwy, ze wsi Lipa, który powiedział do mnie: „już się nasłużyłeś przy SB?, to ty byłeś wspólnikiem przy mordowaniu moich rodziców”. Odpowiedziałem na to, że nie byłem w żadnym SB i nie mordowałem jego rodziców, oraz wypierałem się, że niczego nie wiem i nic nie widziałem. Grodecki wtedy powiedział: „on skurwysyn odebrał mojej matce masło na drodze, gdy szła do mnie”. Powiedziałem, że to nie prawda, pomimo tego, że to jednak była prawda. Grodecki pytał mnie, gdzie jest mój kolega Kaczmarski Emil, który także jest w SB. Odpowiedziałem, że nie wiem, gdzie on jest. W czasie rozmowy z Grodeckim on uderzył mnie dwa razy w twarz.

Komendant wyciągnął papier, spisał krótko personalia, przebieg mojego życia; kim jestem, skąd jestem, co robiłem dotychczas, i skąd się tu wziąłem. Pytał mnie przez 20 minut i kazał klucznikowi mnie zabrać. Gdy klucznik mnie prowadził, na korytarzu czekał na mnie Grodecki z milicjantami, którzy zaczęli mnie bić, bili przez dwie minuty, gdzie popadło. Klucznik zaprowadził mnie w to samo miejsce, gdzie siedziałem. Następnego dnia rano wspomniany klucznik zabrał mnie do zamiatania korytarza i noszenia wody, przy tym pracowałem jedną godzinę. Kiedy szedłem po wodę, na korytarzu stali milicjanci i bili mnie kolbami karabinów. Po skończeniu pracy dali mi w piwnicy jeść. Tego samego dnia koło południa przyszedł do piwnicy klucznik z jakimś dobrze ubranym cywilem, trzymającym w ręku pistolet. On zabrał mnie na drugie piętro, do pokoju, gdzie już siedział jakiś mężczyzna w cywilnym ubraniu. Tutaj spisali moje personalia i krótki życiorys. Pytali mnie, czy byłem u banderowców, odpowiedziałem, że nie. W tym czasie jeden z nich uderzył mnie w twarz. Po 15-minutowym przesłuchaniu drugi cywil odprowadził mnie z powrotem do piwnicy. Na drugi dzień około godziny 8-ej zabrał mnie klucznik do dyżurki, gdzie już był jakiś żołnierz, który mnie natychmiast zakuł w kajdanki. Klucznik powiedział temu żołnierzowi, wręczając mu jakąś opieczętowaną kopertę, żeby mnie i ten list oddał w UBP w Przemyślu.
Wspomniany żołnierz wziął mnie przed siebie i zaprowadził za San na ulicę Krasińskiego nr 6. Koło bramy UBP stał wartownik z PPSZ, który otworzył bramę i weszliśmy do dyżurki, gdzie mnie zaraz rozkuł. W dyżurce siedziałem może pół godziny. Byli tam jeszcze dwaj Polacy ze wsi Koryńce, a mianowicie Furmański Jan i Kaczmar Marek. Ten żołnierz, który mnie przyprowadził, wyszedł. Za pół godziny nadszedł śledczy, którego wołali „Czarny”, dyżurny zameldował, że mnie przyprowadziła milicja z ulicy Dworskiego. Przekazał wszystkie moje papiery Czarnemu, który zaprowadził mnie do innego pokoju i kazał usiąść na krześle koło drzwi. Sam przeglądał papiery które mu przekazali. Zaświadczenie wydane mi przez komisję wysiedleńczą zaraz spalił. Przeglądając papiery widziałem zapisane na mój temat 5 kartek. Pytał mnie, gdzie zostałem zatrzymany. Odpowiedziałem, że w Przemyślu, gdy przyjechałem z Mościsk jako furman. Później pytał, czy byłem przy banderowcach. Odpowiedziałem, że nie. Ten dalej mi mówił, że byłem przy banderowcach, popełniłem morderstwo i odebrałem polskiej kobiecie masło. Wspomnianemu znowu zaprzeczyłem. Wspomniany cywil wyciągnął kartkę, na której coś pisał, po minucie wezwał żołnierza i kazał mnie zabrać. Żołnierz ten zrobił mi rewizję osobistą i odprowadził mnie do piwnicy. Ta piwnica została zbudowana na wzór więzienia i mieściła się pod tym samym budynkiem. Siedziałem w celi nr 4, gdzie już tam był jeden Polak z Żurawicy i drugi Polak z Koniuszy Guła.
Tego samego dnia przyprowadzono do tej samej celi Ukraińca fryzjera Melnyka Myrona z Przemyśla, a potem jeszcze dwóch Polaków, z którymi byłem w dyżurce. Melnyk Myron został aresztowany za nielegalne posiadanie radia. Polacy za przynależność do AK. Guła z Koniuszy za przekroczenie granicy polsko-radzieckiej.
Wyżywienie w UBP było następujące: 30 dkg chleba i pół litra kawy to było śniadanie, obiad pół litra zupy z kaszą i na kolację także zupa. W tej celi siedziałem prawie dwa miesiące i przez cały ten czas nikt mnie nie wzywał na śledztwo. W międzyczasie z mojej celi zabrano tych, co byli ze mną, dali dwóch Polaków z Przemyśla, Miłeckiego i Gana Ludwika za przynależność do AK. W międzyczasie zaczęli nas przesłuchiwać. Polaków dali do ogrzewanych cel, a mnie dali do celi nr 7, gdzie siedzieli sami Ukraińcy: ksiądz z Grąziowej, Koljasa Roman z Jarosławszczyzny oraz Fedak Iwan z Pawłokomy. Wszyscy aresztowani Ukraińcy siedzieli za przynależność do banderowców.
W tej celi siedziałem prawie dwa tygodnie. W tym czasie jeden raz wzywali księdza z Grąziowej na przesłuchanie. Po tygodniu czasu pod siódemką wezwano mnie na śledztwo do tego samego śledczego „Czarnego”, z którym był jeszcze jeden cywil. Czarny zaczął mnie pytać o moją działalność gdy byłem przy banderowcach. Odpowiedziałem, że żadnych banderowców nie znam, i że z nimi nie pracowałem. Śledczy zaczął się na mnie złościć i powiedział, że przedstawi mi świadków, którzy widzieli mnie z karabinem. Odpowiedziałem, że miałem karabin po to, aby się obronić przed bandą. On zapytał, przed jaką bandą? Odpowiedziałem, że w naszych okolicach było wiele wypadków napadu ze strony takich band, które napadły na Pawłokomę, Berezkę i inne. Śledczy pytał, ile było karabinów we wsi Malawa do obrony przed bandami? Odpowiedziałem, że jeden. Pytał, czy we wsi trzymaliśmy warty i kto je pełnił? Podałem następujące osoby: Baczyk Iwan, Wujczyk Iwan, Wujczyk Semen i Baczyk Wołodymyr. Podałem również takich, których we wsi nie ma albo umarli. Na pytanie, kto był komendantem, powiedziałem, że Baczyk Iwan (zmarł).
W międzyczasie śledczy zajrzał do akt i zapytał, kto to jest Ihor. Odpowiedziałem, że nie wiem. Ten mi powiedział, że kłamię i zaczął mnie bić rękojeścią pistoletu w bok. O Ihora pytali mnie prawie jedną godzinę, ja wciąż mówiłem, że takiego nie widziałem i nie znam. Pytał, kto szkolił chłopców we wsi Malawa? Odpowiedziałem, że mnie nie było, byłem w CZA. Śledczy wtedy powiedział, że będę mówił dopiero w sądzie. Po czym zaczął dłuższy czas pisać. Skończywszy pisać przeczytał mi i kazał podpisać. Było tam napisane to wszystko, o co mnie pytali, a ja zaprzeczałem. Nie chciałem podpisać, więc śledczy położył mnie na krzesło, zaczął bić, i pytał, dlaczego nie chcę podpisać. Chociaż protokół nie był zgodny z moimi zeznaniami, jednak musiałem go podpisać.
Po tym przesłuchaniu nie wzywali mnie na przesłuchanie więcej niż jeden tydzień. Po tygodniu czasu pod eskortą zaczęli mnie brać do pracy do magazynu drew i węgla, który był na tym podwórzu. Przez cały czas nosiłem się z myślą aby uciec.
Pewnego dnia wezwali nas wszystkich pięciu z celi do dyżurki, to było 29.01.1946 r. W dyżurce był jeden wojskowy, który rozdzielał, gdzie kto ma iść do pracy. Mnie wyznaczono do rąbania drew na więziennym podwórzu, w magazynie. Dyżurny przekazał mnie wojskowemu na tylnym podwórzu więzienia od strony toru kolejowego. Wartownik przejmujący mnie zaprowadził do magazynu (garaż), gdzie był na kupie węgiel i drewno, tutaj kazał mi rąbać drwa, podając mi siekierę. Z boku stała 10-tonowa waga z odważnikami. Wartownik pochyliwszy się zaczął kłaść odważniki na wagę, żeby zważyć się. Wykorzystałem moment, kiedy wartownik był schylony i nie miał mnie pod obserwacją. Uderzyłem go siekiera w głowę, kiedy ten padł nieprzytomny koło wagi, zacząłem uciekać w kierunku tylnej bramy przez podwórze od strony toru kolejowego. Przebiegłem w tym kierunku może sto metrów, kiedy usłyszałem za sobą na podwórzu więzienia krzyk. Oglądnąłem się, nikt za mną nie biegł, skręciłem w pole poza Winną Górę, gdzie zaszedłem w krzaki i przesiedziałem do wieczora. Te krzaki były oddalone od więzienia około trzech kilometrów.
Wieczorem poza Winną Górą przeszedłem do wsi Ostrów koło Przemyśla. Tutaj zobaczyłem chatę, zastukałem i wszedłem do środka. W chacie było dwoje starych ludzi. Kobieta podała mi mleko i chleb, i po trzy-godzinnym odpoczynku udałem się do wsi Brylińce. We wsi Brylińce spotkałem druha „Stepowego”, któremu opowiedziałem swoje przygody, a ten skierował mnie do prowidnyka O-a, który przesłuchał mnie i kazał iść do domu. Lasami przeszedłem do wsi Limna, a stamtąd potem do Malawy.
Po drodze nikt mnie nie spotkał. Do Malawy przybyłem tej samej nocy. Stąd miałem sam zgłosić się do SB, jednak chłopcy spotkali mnie i doprowadzili do was.
Na tym protokół zakończono.
Przesłuchał”
„Kłym”.

sobota, 8 listopada 2025

Materiały źródłowe

 

IPN Rz 072/1, t. 28, k. 313–315

Postój, dnia 23.01.1947 r.
Sprawa nr
Poczekajło Iwan „Wowk” z sotni „Łastiwki”.
Protokół.
Personalia: Poczekajło Iwan, „Wowk”, syn Mychajła i Anny, ur. 1925 r. we wsi Zawadka powiat Lesko, Ukrainiec, grekokatolik, niepiśmienny, wolny, rolnik, aresztowany przez Wojsko Polskie 25.02.1946 r., zwolniony po 3-ech miesiącach, 15.08.1946 r. zabrany do UPA.
Sprawa: strzelec z sotni „Łastiwki” starał się uciec z sotni razem z drugim strzelcem „Triską”, po dezercji mieli zgłosić się na Milicję Obywatelską w Ropience.
Strzelec „Triska” niezwłocznie powiadomił dowódcę „Łastiwkę”, wspomnianego aresztowano i przekazano do SB.
Po przesłuchaniu oddano z powrotem do dyspozycji dowódcy „Łastiwki”.
Zeznania: Urodziłem się we wsi Zawadka, od małych lat pracowałem przy rodzicach, aż do 25.02.1946 r. W tym czasie odbywała się przesiedleńcza akcja, ja razem z mieszkańcami wsi (dziesięcioma) zostałem aresztowany przez Wojsko Polskie. Siedziałem przez jeden tydzień w Leszczawie Dolnej w cerkwi, potem przez tydzień w Trzciańcu, w szkole, a następnie we wsi Jurkowa, w szkole. Kiedy siedziałem w Leszczewie Dolnej w cerkwi wezwali mnie na śledztwo, porucznik, który przesłuchiwał, zarzucał mi, że jestem banderowskim łącznikiem, oraz że dostarczam banderowcom żywność. Zaprzeczyłem temu, że z banderowcami nie współpracuję. Porucznik pytał mnie, kto ze wsi należy do banderowców, czy mój brat był przy banderowcach, czy przychodzili do mojego domu, czy gościli się u mnie, czy znam „Łastiwkę”, Szczygielskiego. Powiedziałem mu, że o tym wszystkim nic nie wiem.
Po aresztowaniu, tak jak poprzednio, nosiłem sztafety od dowódcy „Sokatego”, aż do dnia, kiedy Polowa Żandarmeria zabrała mnie do sotni „Łastiwki”. W sotni „Łastiwki” przeszedłem jednomiesięczne szkolenie wojskowe. Przydzielono mnie do 4 roju, I czoty.
Strzelec „Smichur” przed ucieczką namawiał mnie, żebym uciekał razem z nim. Wtedy odmówiłem, bo bałem się, że moja rodzina może ucierpieć, że jak mnie schwytają, to rozstrzelają.
Po dezercji 3-ech strzelców, „Czajki”, „Osyki”, „Smichura”, (wszyscy z Zawadki), dowódca przerzucił mnie do II roju I czoty, dowódca napomniał mnie, żebym ja nie zrobił tego, co moi druhowie z mojej wioski.
Po jakimś czasie poszedłem z jednym Polowym Żandarmem do Zawadki, w celu załatwienia wskazanej przez dowódcę sprawy. Po załatwieniu sprawy odeszliśmy do Grąziowej.
W dniu 16.07.1946 r., gdy na dowódcę „Łastiwkę” we wsi Grąziowa naskoczyło Wojsko Polskie, ja odłączyłem się i poszedłem do domu. Tam zaszedłem do sąsiada (Drobyka Hrycia, Polaka), który miał kryjówkę, tam się przechowywałem, bo bał się trzymać mnie w domu. Podczas mojego pobytu w mojej wiosce dowiedziałem się od dziewczyny Bodnar Julii, że trzej wspomniani dezerterzy po ucieczce zgłosili się na Milicję Obywatelską w Ropience, a następnie wyjechali na zachód.
Kiedy przebywałem w domu, ani ojciec, ani nikt z rodziny nie namawiał mnie do ucieczki. Wtedy jeszcze nie miałam zamiaru uciekać, tylko mówiłem ojcu, że jak przyjdzie ktoś z naszych, żeby mnie zawołał.
Przed Świętami Bożego Narodzenia zameldowałem rojowemu „Wyrwie”, żeby ten zameldował dowódcy „Zimnemu”, że chcę przepustkę do domu na święta. Dowódca mi odmówił, ja oświadczyłem rojowemu „Dowbuszowi”, że jeśli mnie nie wypuszczą, to sam pójdę.
W dniu 18.01.1947 r. czota dowódcy „Małyniaka” wróciła z „Beskydu”, dowiedziałem się od strzelców, że mojego ojca aresztowali, to opowiedział mi rojowy „Wyrwa”.
Następnego dnia w lesie (na granicy Jamny i Grąziowej) w pogawędce ze strzelcami „Zirką”, „Wesołym”, „Berezą”, „Zorianem” dowiedziałem się od nich, że mają być wielkie obławy, że sotnie muszą zostać rozpuszczone czotami i rojami, że nie utrzymamy się, nas wszystkich wyłapią i zniszczą.
Trzy dni przed wspomnianą rozmową w lesie spotkałem się z „Triską”, planowałem pójść na Święta do domu. Jednak nie poszedłem, bo bałem się, że mnie schwytają i ukarzą.
W dniu 21.01.1947 umówiłem się z „Triską”, on namawiał mnie do ucieczki, ja trochę się bałem, jednak ostatecznie się zgodziłem. Umówiliśmy się, że gdy skończymy służbę, to ja miałem podejść do niego pod jego kwaterę, tam spotkać się z nim, i następnie przez Łuh, omijając ubezpieczenie, pójść do swojej wioski. Mieliśmy przebywać kilka dni w swoich domach, a potem zameldować się z bronią na Milicji Obywatelskiej w Ropience.
W dniu zaplanowanej ucieczki poszedłem na podsłuch, po jakimś czasie rojowy ściągnął mnie oraz oświadczył, że podsłuch już nie jest potrzebny. Wróciłem na kwaterę, przygotowywałem się do spania, wtedy na kwaterę przyszedł alarmowy „Zajrak”, kazał mi pójść po mięso dla roju. Zameldowałem dowódcy i odszedłem. Kiedy przyszedłem tam, gdzie miało być mięso dla roju, zastałem tam sotennego „Łastiwkę” i „Orła”. Dowódca „Łastiwka” oświadczył mi, że jestem aresztowany, zostałem rozbrojony, druh „Oreł” przeprowadził dokładną rewizję.
Wspomniany oświadcza, że oprócz „Triski” nikt nie namawiał go do ucieczki, a także sam miał zgłosić się na Milicję Obywatelską w Ropience.
Przesłuchał „Jurij"

czwartek, 6 listopada 2025

Materiały źródłowe

 

IPN Rz 072/1, t. 13, k. 346-347
 
Chwała Ukrainie!
Druhu Prowidnyk!
1/ W dniu 25.12.1946 o godzinie 17:00 między dowódcą „Łastiwką” a dowódcą „Żurawlem” doszło do kłótni, w której na rozkaz dowódcy „Łastiwki” Żandarmeria Polowa rozbroiła i zatrzymała dowódcę „Żurawla”. W trakcie zatrzymywania „Żurawla” strzelec „Żurawłyk” zbliżył się do dowódcy „Łastiwki”, przeładował zamek skierowanego w dowódcę „Łastiwkę” 10-strzałowego karabinu i spuścił – gdzie w tym czasie wypadł magazynek. W tym momencie obecni odskoczyli, a Żandarm Polowy „Sokił” chwycił za broń „Żurawłyka”. Obecnych było około 20 strzelców, 2 Żandarmów Polowych, buńczuczny, także cywile słuchali oraz przyglądali się tej komedii. To było w Grąziowej na podwórku domu narzeczonej dowódcy „Łastiwki”.
Na to ja naszedłem, dowódcę „Łastiwkę” uspokoiłem i wprowadziłem do domu, a komendant Żandarmerii Polowej kazał zwrócić broń „Żurawlowi” i zwolnić go, oraz kazał „Żurawlowi” i „Żurawłykowi” nie spotykać się z dowódcą „Łastiwką”, oraz wydał strzelcom rozkaz dopilnować, aby nie było pomiędzy nimi spotkania, dopóki dowódca „Łastiwka” nie uspokoi się. Wszyscy byli trzeźwi. Tą sprawą trzeba by było zainteresować się bliżej postronnym osobom. Ja tutaj nie mogę między nimi zbytnio się mieszać, żeby i ja od nich czasem nie oberwał. Co będzie działo się jutro, nie wiem.
2/ Dowódca „Łastiwka” ma aresztowanego strzelca „Burego” (Wojcikewycza Wasyla z Jamny Górnej) za nie podporządkowanie się rozkazom dowódcy czoty, opieszałość w służbie, i za dwutygodniowe samowolne oddalenie się.
Znalazłem w jego domu należące do niego polskie dokumenty. W obecności oddziału mi osobiście nie jest dobrze przesłuchiwać strzelca, więc ja proszę, aby przyszedł tutaj ktoś od „Romana”.
Bohaterom Chwała.
„Oreł”.
Postój, 25.12.1946
godzina 20:00

wtorek, 4 listopada 2025

Materiały źródłowe

 „24 czerwca 1944 r. o godz. 14.00 po południu przyjechała do szkoły w Wojtkowej parokonna furmanka z 4-ma uzbrojonymi, zamaskowanymi banderowcami. Przyjechali po p. Lichowskiego. Gdy weszli do szkoły p. kierownik upadł na kolana błagając o darowanie mu życia (opowiadali o tym jego uczniowie, którzy tą scenę widzieli). Nie pomogły prośby. Zmuszono go do wejścia na furmankę i wywieziono w nieznane. Nikt nie wiedział co się z nim stało. Po 3 dniach jechały z Wojtkowej 2 kobiety z synami, uczniami 7 klasy przez wieś Grąziowa, do miasta po zakupy letnich ubrań. Jadąc przez duże lasy w Grąziowej zostały zatrzymane przez nieznanych osobników, koło leśniczówki. Zawołano owych 2 chłopców (obydwaj byli Polacy) zaprowadzono ich do leśniczówki. Przestraszone kobiety zostały na furmance. W leśniczówce pokazali banderowcy w jednym pokoju zmasakrowane, drgające jeszcze i krwią zalane ciało człowieka leżące na ziemi. Pokazując tym chłopcom rzekli „smatrity na to je wasz nauczyciel” popatrzcie to jest wasz nauczyciel, „z wami to samo bude”. Przerażeni chłopcy wybiegli, wrócili do swoich matek, które już nie pojechały dalej, lecz czym prędzej wracały do domu. Ci chłopcy tak bardzo to przeżyli, gdyż kochali swego nauczyciela, że nie mogli jeść, spać a jeden z nich ciężko się pochorował na rozstrój nerwów i leżał kilka tygodni. Byłyśmy kilkakrotnie wzywane do tego chorego chłopca, by mu udzielić pomocy. Tak więc na całym terenie pracowała jeszcze tylko jedna nasza szkoła” 

 Archiwum Główne Sióstr Starowiejskich, Fic 15/3, Pamiętnik z okresu II wojny światowej 1939–1945 s. Marii Janiny Kachniarz, Nowa Jastrząbka 1951