IPN BU 1554, t. 48, k. 32-35
Dnia 27.02.1946 r.
Sprawa nr 33/46,
Melnyk Iwan „As”.
Członek Polowej Żandarmerii III-go rejonu
aresztowany przez MO
W Przemyślu.
PROTOKÓŁ
Personalia
Melnyk
Iwan ur. 1916 r. we wsi Malawa, powiat Przemyśl, grekokatolik,
Ukrainiec, 4 klasy szkoły powszechnej, rolnik, od 15.04.1945 r. członek
SKW, od 7.??.1945 r. członek PŻ w III-im rejonie.
Sprawa:
Melnyk
Iwan pseudonim „As”, członek SKW i rejonowej PŻ, podczas akcji
przesiedleńczej na terenie III-go rejonu samowolnie pozostawił broń,
wyjechał razem z przesiedleńcami wsi Malawa na Ukrainę, nie
powiadomiwszy o tym czynników organizacyjnych, oraz swoich
zwierzchników. Będąc za granicą we wsi Mościska pojechał na forszpan z
przesiedleńcami – Polakami, których bolszewicy przesiedlali z okolic
Mościsk. Kiedy przyjechał do Przemyśla, rozpoznali go milicjanci z MO
Bircza, który w tym czasie byli w Przemyślu i aresztowali go.
Aresztowanego przekazali do powiatowej MO w Przemyślu, podając na niego
dokładne materiały, co robił będąc na terenie Bircza.
Zeznania:
Akcja
przesiedleńcza wsi Malawa powiat Przemyśl rozpoczęła się 5.10.1945 r.
Wtedy byłem w PŻ. Moja rodzina razem z ludźmi – przesiedleńcami
wyjechała do miasta Bircza. Siostra cioteczna ze wsi Łodzinka przyszła
do wsi Lipa, gdzie spotkała się ze mną. Mówiła mi, że była w Birczy i że
widziała się z moimi rodzicami, którzy wysłali ją z prośbą, abym ja
dołączył do rodziny i razem z nimi wyjechał na Ukrainę. Postanowiłem
zrobić to, a pomogła mi w tym moja siostra cioteczna. Z tą myślą, że
chcę jechać do USRR, podzieliłem się z moimi przyjaciółmi „Ihor” i
„Ryś”. Powiedzieli mi, abym robił tak, jak uważam. Swoje wyposażenie i
broń oddałem „Rysiowi” i „Iżowi”, a sam tego dnia udałem się do wsi
Łodzina, gdzie miałem czekać na rodzinę, mającą przejeżdżać przez tę
wioskę z przesiedleńcami. Do Birczy nie chciałem iść, aby mnie nie
aresztowała polska milicja. We wsi Łodzina czekałem na rodzinę przez
trzy dni. Przez te dni transport naszej wsi nie przejeżdżał. W tym
czasie WP zaczęło przesiedlać wieś Łodzinkę i ja udałem się z
wysiedleńcami wsi Łodzinka do Posady Rybotyckiej. Wieś Łodzinka zaraz na
drugi dzień wyjechała za granicę. Pozostałem w Rybotyczach aby czekać
na swoja wieś, która miała tutaj przejeżdżać. Za dwa dni przejeżdżał
transport naszej wsi i ja do niego dołączyłem.
Od
ludzi dowiedziałem się, że moja rodzina została zawrócona do wsi Malawa
ze względu na to, że byli starzy. Wtedy również ja postanowiłem wrócić,
jednak nie miałem takiej możliwości, bo pilnowało nas wojsko. Tego dnia
WP wypędzało ludzi z Posady Rybotyckiej na wyjazd i tego samego dnia
wyjechaliśmy do wsi Wijśko, które było już za granicą. Transport wsi
Malawa, w którym byłem, był konwojowany przez 80 żołnierzy WP. W tym
czasie zachowywali się dosyć życzliwie. Za granicą we wsi Wijśko
transport przejęła komisja bolszewicka licząca sześć osób z lejtnantem
na czele, który był przewodniczącym tej komisji. Bolszewicy na granicy
sprawdzali nasze dokumenty i zaświadczenia wydane każdemu
przesiedleńcowi. Po sprawdzeniu puszczali za granicę. Rewizji na wozach
nie robili. Przeszedłem tak jak pozostali, ponieważ byłem zapisany na
liście przesiedleńczej razem z moim bratem Osypem ur. 1913 r., który
wyjechał razem z rodziną. Cały transport po sprawdzeniu zakwaterował pod
gołym niebem niebem we wsi Wijśko. Bolszewicy nie wpuszczali
przesiedleńców do chat. Ludzie żywili się swoimi zapasami zabranymi ze
sobą. Następnego dnia transport wyjechał do wsi Niżankowice na stację,
na której już wcześniej były wioski: Limna, Cisowa i inne. Tutaj byli
rozmieszczeni w obozach na łąkach koło stacji. Przy wysiedleńcach nie
było żadnej straży, i tam czekaliśmy cały tydzień na pociąg. W tym
czasie dołączyli do nas wysiedleńcy z wsi: Trójca, Jamna, Łodzinka,
Bryżawa, Żohatyn i Piątkowa. Dla wysiedleńców przeznaczono 10 wagonów.
Odjeżdżali ci przesiedleńcy, którzy wcześniej przyjechali, inni dawali
naczelnikowi transportu mało i wódkę, aby szybciej móc wyjechać. Za
paszą dla bydła ludzie chodzili po 10 kilometrów. Widząc, że tu trzeba
długo czekać na transport, poszliśmy do naczelnika, daliśmy jeden litr
wódki, żeby przepisał na papierach na obwód drohobycki. Naczelnik tak
zrobił, i kto był przeznaczony do wspomnianego obwodu mógł od razu
jechać. Naczelnik przepisał mojego brata Osypa, mnie i Romana Hułyk.
Natychmiast wyjechaliśmy w okolice Mościsk, do wsi Łypnyky, gdzie
mieszkał mój szwagier Kostećkyj Petro rodem z naszej miejscowości.
Zastałem tylko siostrę, bo szwagra bolszewicy aresztowali w 1944 r. We
wspomnianej wsi mieszkało 45% Polaków. Zanim upłynął miesiąc mojego
pobytu w tej wsi bolszewicy zaczęli wysiedlać Polaków. Wtedy
przewodniczący rady wiejskiej wyznaczył mnie na forszpan z
przesiedleńcami Polakami. Wiozłem jedną Polkę do Przemyśla. Jechał ze
mną wtedy jeszcze jeden gospodarz ze wsi Łypnyky. Pojechałem na forszpan
dlatego, że chciałem dostać się z powrotem w swoje strony, a także
dlatego że dowiedziałem się od miejscowych ludzi, że NKWD zaczyna
interesować się przesiedleńcami.
Kiedy
przyjechałem do Przemyśla, poszedłem do swojego wujka Melnyka Iwana,
który mieszka na ul. Rzecznej nr 21. U wujka przenocowałem jedną noc. Na
drugi dzień rano poszedłem do znajomych ze wsi Malawa, którzy mieszkali
w Przemyślu. Idąc drogą spotkałem na ulicy Słowackiego znajomą Polkę,
która wiosną 1945 r. uciekła przed banderowcami, która mnie rozpoznała.
Szła z nią jeszcze jedna Polka ze wsi Lipa, Sofija Bogacz, która także
uciekła przed banderowcami. Wtedy zapytałem wspomniane o ich rodziny,
które pozostały we wsi Malawa. Dowiedziałem się od nich, że Polacy
postrzelali moich rodziców. (Po drugiej naszej akcji na Birczę WP
postrzelało rodziców „Asa” – uwaga śledczego). W czasie rozmowy nie
zwróciłem uwagi, że zauważył mnie Kopczak Wołodymyr, Polak ze wsi
Bryżawa, będący milicjantem w mieście Bircza. Wspomniany Kopczak wskazał
mnie jakimś dwóm osobnikom, ubranym po cywilnemu, którzy zaczęli iść w
moim kierunku. Pożegnałem się ze znajomymi Polkami i poszedłem w
kierunku przeciwnym.
Odległość
pomiędzy mną a dwoma osobnikami wynosiła 30-40 metrów, oni
przyśpieszyli kroku i dopędzili mnie. Gdy mnie zatrzymali, zażądali ode
mnie dokumentów. Nie miałem przy sobie żądnych dokumentów, oprócz
zaświadczenia wydanego przez komisję wysiedleńczą. Po obejrzeniu tego
zaświadczenia zabrali mnie. Jeden z nich wyciągnął z kieszeni pistolet,
kazał mi iść przed siebie aż na policję. Było to około godziny 11-ej.
Zaprowadzili mnie na policję przy ulicy Dworskiego i przekazali
komendantowi policji. Jeden z nich powiedział do komendanta
„przyprowadziliśmy banderowca”. Komendant kazał zrobić u mnie rewizję,
ściągnęli mi pas, i zamknęli mnie do więzienia, mieszczącego się w
piwnicach pod policją. Siedziałem tutaj dwie doby. Ze mną siedzieli
jeszcze dwaj Polacy; jeden z Przemyśla, drugi z Mościsk. Po dwóch dobach
wieczorem wywołał mnie klucznik i zaprowadził na dyżurkę, w której było
10 milicjantów, między nimi rozpoznałem Grodeckiego, zwanego Siwy, ze
wsi Lipa, który powiedział do mnie: „już się nasłużyłeś przy SB?, to ty
byłeś wspólnikiem przy mordowaniu moich rodziców”. Odpowiedziałem na to,
że nie byłem w żadnym SB i nie mordowałem jego rodziców, oraz
wypierałem się, że niczego nie wiem i nic nie widziałem. Grodecki wtedy
powiedział: „on skurwysyn odebrał mojej matce masło na drodze, gdy szła
do mnie”. Powiedziałem, że to nie prawda, pomimo tego, że to jednak była
prawda. Grodecki pytał mnie, gdzie jest mój kolega Kaczmarski Emil,
który także jest w SB. Odpowiedziałem, że nie wiem, gdzie on jest. W
czasie rozmowy z Grodeckim on uderzył mnie dwa razy w twarz.
Komendant
wyciągnął papier, spisał krótko personalia, przebieg mojego życia; kim
jestem, skąd jestem, co robiłem dotychczas, i skąd się tu wziąłem. Pytał
mnie przez 20 minut i kazał klucznikowi mnie zabrać. Gdy klucznik mnie
prowadził, na korytarzu czekał na mnie Grodecki z milicjantami, którzy
zaczęli mnie bić, bili przez dwie minuty, gdzie popadło. Klucznik
zaprowadził mnie w to samo miejsce, gdzie siedziałem. Następnego dnia rano wspomniany klucznik zabrał mnie do zamiatania
korytarza i noszenia wody, przy tym pracowałem jedną godzinę. Kiedy
szedłem po wodę, na korytarzu stali milicjanci i bili mnie kolbami
karabinów. Po skończeniu pracy dali mi w piwnicy jeść. Tego samego dnia
koło południa przyszedł do piwnicy klucznik z jakimś dobrze ubranym
cywilem, trzymającym w ręku pistolet. On zabrał mnie na drugie piętro,
do pokoju, gdzie już siedział jakiś mężczyzna w cywilnym ubraniu. Tutaj
spisali moje personalia i krótki życiorys. Pytali mnie, czy byłem u
banderowców, odpowiedziałem, że nie. W tym czasie jeden z nich uderzył
mnie w twarz. Po 15-minutowym przesłuchaniu drugi cywil odprowadził mnie
z powrotem do piwnicy. Na drugi dzień około godziny 8-ej zabrał mnie
klucznik do dyżurki, gdzie już był jakiś żołnierz, który mnie
natychmiast zakuł w kajdanki. Klucznik powiedział temu żołnierzowi,
wręczając mu jakąś opieczętowaną kopertę, żeby mnie i ten list oddał w
UBP w Przemyślu.
Wspomniany
żołnierz wziął mnie przed siebie i zaprowadził za San na ulicę
Krasińskiego nr 6. Koło bramy UBP stał wartownik z PPSZ, który otworzył
bramę i weszliśmy do dyżurki, gdzie mnie zaraz rozkuł. W dyżurce
siedziałem może pół godziny. Byli tam jeszcze dwaj Polacy ze wsi
Koryńce, a mianowicie Furmański Jan i Kaczmar Marek. Ten żołnierz, który
mnie przyprowadził, wyszedł. Za pół godziny nadszedł śledczy, którego
wołali „Czarny”, dyżurny zameldował, że mnie przyprowadziła milicja z
ulicy Dworskiego. Przekazał wszystkie moje papiery Czarnemu, który
zaprowadził mnie do innego pokoju i kazał usiąść na krześle koło drzwi.
Sam przeglądał papiery które mu przekazali. Zaświadczenie wydane mi
przez komisję wysiedleńczą zaraz spalił. Przeglądając papiery widziałem
zapisane na mój temat 5 kartek. Pytał mnie, gdzie zostałem zatrzymany.
Odpowiedziałem, że w Przemyślu, gdy przyjechałem z Mościsk jako furman.
Później pytał, czy byłem przy banderowcach. Odpowiedziałem, że nie. Ten
dalej mi mówił, że byłem przy banderowcach, popełniłem morderstwo i
odebrałem polskiej kobiecie masło. Wspomnianemu znowu zaprzeczyłem.
Wspomniany cywil wyciągnął kartkę, na której coś pisał, po minucie
wezwał żołnierza i kazał mnie zabrać. Żołnierz ten zrobił mi rewizję
osobistą i odprowadził mnie do piwnicy. Ta piwnica została zbudowana na
wzór więzienia i mieściła się pod tym samym budynkiem. Siedziałem w celi
nr 4, gdzie już tam był jeden Polak z Żurawicy i drugi Polak z Koniuszy
Guła.
Tego
samego dnia przyprowadzono do tej samej celi Ukraińca fryzjera Melnyka
Myrona z Przemyśla, a potem jeszcze dwóch Polaków, z którymi byłem w
dyżurce. Melnyk Myron został aresztowany za nielegalne posiadanie radia.
Polacy za przynależność do AK. Guła z Koniuszy za przekroczenie granicy
polsko-radzieckiej.
Wyżywienie
w UBP było następujące: 30 dkg chleba i pół litra kawy to było
śniadanie, obiad pół litra zupy z kaszą i na kolację także zupa. W tej
celi siedziałem prawie dwa miesiące i przez cały ten czas nikt mnie nie
wzywał na śledztwo. W międzyczasie z mojej celi zabrano tych, co byli ze
mną, dali dwóch Polaków z Przemyśla, Miłeckiego i Gana Ludwika za
przynależność do AK. W międzyczasie zaczęli nas przesłuchiwać. Polaków
dali do ogrzewanych cel, a mnie dali do celi nr 7, gdzie siedzieli sami
Ukraińcy: ksiądz z Grąziowej, Koljasa Roman z Jarosławszczyzny oraz
Fedak Iwan z Pawłokomy. Wszyscy aresztowani Ukraińcy siedzieli za
przynależność do banderowców.
W
tej celi siedziałem prawie dwa tygodnie. W tym czasie jeden raz wzywali
księdza z Grąziowej na przesłuchanie. Po tygodniu czasu pod siódemką
wezwano mnie na śledztwo do tego samego śledczego „Czarnego”, z którym
był jeszcze jeden cywil. Czarny zaczął mnie pytać o moją działalność gdy
byłem przy banderowcach. Odpowiedziałem, że żadnych banderowców nie
znam, i że z nimi nie pracowałem. Śledczy zaczął się na mnie złościć i
powiedział, że przedstawi mi świadków, którzy widzieli mnie z karabinem.
Odpowiedziałem, że miałem karabin po to, aby się obronić przed bandą.
On zapytał, przed jaką bandą? Odpowiedziałem, że w naszych okolicach
było wiele wypadków napadu ze strony takich band, które napadły na
Pawłokomę, Berezkę i inne. Śledczy pytał, ile było karabinów we wsi
Malawa do obrony przed bandami? Odpowiedziałem, że jeden. Pytał, czy we
wsi trzymaliśmy warty i kto je pełnił? Podałem następujące osoby: Baczyk
Iwan, Wujczyk Iwan, Wujczyk Semen i Baczyk Wołodymyr. Podałem również
takich, których we wsi nie ma albo umarli. Na pytanie, kto był
komendantem, powiedziałem, że Baczyk Iwan (zmarł).
W
międzyczasie śledczy zajrzał do akt i zapytał, kto to jest Ihor.
Odpowiedziałem, że nie wiem. Ten mi powiedział, że kłamię i zaczął mnie
bić rękojeścią pistoletu w bok. O Ihora pytali mnie prawie jedną
godzinę, ja wciąż mówiłem, że takiego nie widziałem i nie znam. Pytał,
kto szkolił chłopców we wsi Malawa? Odpowiedziałem, że mnie nie było,
byłem w CZA. Śledczy wtedy powiedział, że będę mówił dopiero w sądzie.
Po czym zaczął dłuższy czas pisać. Skończywszy pisać przeczytał mi i
kazał podpisać. Było tam napisane to wszystko, o co mnie pytali, a ja
zaprzeczałem. Nie chciałem podpisać, więc śledczy położył mnie na
krzesło, zaczął bić, i pytał, dlaczego nie chcę podpisać. Chociaż
protokół nie był zgodny z moimi zeznaniami, jednak musiałem go podpisać.
Po
tym przesłuchaniu nie wzywali mnie na przesłuchanie więcej niż jeden
tydzień. Po tygodniu czasu pod eskortą zaczęli mnie brać do pracy do
magazynu drew i węgla, który był na tym podwórzu. Przez cały czas
nosiłem się z myślą aby uciec.
Pewnego
dnia wezwali nas wszystkich pięciu z celi do dyżurki, to było
29.01.1946 r. W dyżurce był jeden wojskowy, który rozdzielał, gdzie kto
ma iść do pracy. Mnie wyznaczono do rąbania drew na więziennym podwórzu,
w magazynie. Dyżurny przekazał mnie wojskowemu na tylnym podwórzu
więzienia od strony toru kolejowego. Wartownik przejmujący mnie
zaprowadził do magazynu (garaż), gdzie był na kupie węgiel i drewno,
tutaj kazał mi rąbać drwa, podając mi siekierę. Z boku stała 10-tonowa
waga z odważnikami. Wartownik pochyliwszy się zaczął kłaść odważniki na
wagę, żeby zważyć się. Wykorzystałem moment, kiedy wartownik był
schylony i nie miał mnie pod obserwacją. Uderzyłem go siekiera w głowę,
kiedy ten padł nieprzytomny koło wagi, zacząłem uciekać w kierunku
tylnej bramy przez podwórze od strony toru kolejowego. Przebiegłem w tym
kierunku może sto metrów, kiedy usłyszałem za sobą na podwórzu
więzienia krzyk. Oglądnąłem się, nikt za mną nie biegł, skręciłem w pole
poza Winną Górę, gdzie zaszedłem w krzaki i przesiedziałem do wieczora.
Te krzaki były oddalone od więzienia około trzech kilometrów.
Wieczorem
poza Winną Górą przeszedłem do wsi Ostrów koło Przemyśla. Tutaj
zobaczyłem chatę, zastukałem i wszedłem do środka. W chacie było dwoje
starych ludzi. Kobieta podała mi mleko i chleb, i po trzy-godzinnym
odpoczynku udałem się do wsi Brylińce. We wsi Brylińce spotkałem druha
„Stepowego”, któremu opowiedziałem swoje przygody, a ten skierował mnie
do prowidnyka O-a, który przesłuchał mnie i kazał iść do domu. Lasami
przeszedłem do wsi Limna, a stamtąd potem do Malawy.
Po
drodze nikt mnie nie spotkał. Do Malawy przybyłem tej samej nocy. Stąd
miałem sam zgłosić się do SB, jednak chłopcy spotkali mnie i
doprowadzili do was.
Na tym protokół zakończono.
Przesłuchał”
„Kłym”.
Ksiądz z Grąziowej - Eugeniusz Modrycki (1907–?) – duchowny greckokatolicki. Ur. w Drohobyczu, wyświęcony w 1931 r., celebs. Po święceniach wikariusz i katecheta w szkołach w Sądowej Wiszni pow. Mościska (1931–1936), a następnie wikariusz w Rawie Ruskiej (1936–1938) i administrator w Grąziowej pow. Dobromil (po 1944 r. pow. Przemyśl). Aresztowany w 1945 r. pod nieprawdziwym zarzutem współpracy z gestapo oraz podziemiem ukraińskim. Po kilku dniach przekazany do PUBP w Przemyślu gdzie przeszedł brutalne śledztwo. Zwolniony w 1947 r. Po odzyskaniu wolności przebywał w klasztorze oo. kamedułów na Bielanach k. Krakowa, a później został kapelanem sióstr obrządku łacińskiego w Justkowej Woli k. Krakowa. Jesienią 1947 r. wyjechał na zachodnie ziemie Polski; usilnie poszukiwany przez aparat bezpieczeństwa. Dalsze losy nieznane.
OdpowiedzUsuń